Poruszenie w Romanowie, niewielkiej, malowniczej wsi w gminie Janów Podlaski w powiecie bialskim. Przyjeżdża weterynarz. Będzie kolczykował krowy, bo "unia tak każe”. Ale wiele roboty go tu nie czeka. Na ponad 20 gospodarstw tylko w co drugim hoduje się bydło mleczne. W większości po jednej lub dwie krowy na własne potrzeby. Sprzedaż mleka się nie opłaca.
Bez sznurka ani rusz
Zwierzę czuje zagrożenie. Wyrywa się z całej siły. Trzeba je przywiązać, a głowę przytrzymać. - Tylko niech doktor uważa na ręce, bo może przycisnąć do ściany rogami - podpowiada żona sołtysa. - Stój spokojnie, bo będziesz brzydka w unii, wstyd przyniesiesz - sołtys uspokaja zwierzę. Wrócił mu dobry nastrój. - Ciekawe, czy te kolczyki w nocy świecą - zwraca się z pytaniem do asystującej sołtysowej.
Unia nie dla nas
- Jestem już na rencie. Gospodarka zdana na córkę, która mieszka w Janowie Podlaskim, ale robota nie zdana - zauważa z przekąsem Stanisława Chilkiewicz, kiedy weterynarz po zakolczykowaniu jej krów, wypełnia dokumenty. Po spisaniu danych właściciela, wręcza każdemu gospodarzowi teczkę z logo Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, w której są najważniejsze informacje o akcji kolczykowania i systemie IACS. - I tak przychodzą potem do mnie, bo mają problemy z wypełnieniem forlmularzy. Kiedy na przykład pada zakolczykowana krowa, czekają ich spore koszty i dużo formalności. Za utylizację płaci się około 160 złotych - wyjaśnia Jarosław Karcz, lekarz weterynarii, kiedy udajemy się do kolejnego gospodarstwa.
Grypa nas nie oszczędza
Ponad 10 krów, wyjątkowo dużo, jak na tę wieś, jest do zakolczykowania w oborze Henryka Olesiejuka. Kałuże i błoto bronią dostępu do wnętrza, w którym przebywa inwentarz. - Ja nie mam takich obaw jak sąsiedzi. U mnie będzie komu pracować. Mam synów i wnuka. Tylko najgorzej, że nic się nie opłaca, a człowiek się natyra - narzeka gospodarz. - W życiu nie byłem nad morzem ani w górach. Nawet chorować nie ma kiedy, choć już od paru dni grypa mnie atakuje - kontynuuje w trakcie kolczykowania H. Olesiejuk. Mówi, że wiąże przyszłość z hodowlą pszczół i produkcją miodu. Nie starał się jeszcze o unijne pieniądze na inwestycje w tym zakresie. Jest ostrożny i woli nie ryzykować. - Tu, w okolicach, rolnicy pobrali kredyty, a teraz ziemię sprzedają, bo nie mają czym spłacać - broni swoich poglądów.
Weterynarz robi swoje i nikogo do niczego nie przekonuje. Zauważa jednak, że mieszkańcy wsi są do unii krytycznie nastawieni. Romanów to kolejna wieś, podobna do innych w tym rejonie. - Wprawdzie nikt mnie, jak do tej pory, widłami nie wyganiał, ale to dlatego, że jestem znany. Szanują mnie, bo leczę ich zwierzęta, mogę się jeszcze przydać. Lepiej ze mną nie zadzierać - mówi Jarosław Karcz. - Ludzie są pełni obaw. Boją się nowego, bo wszystkie poprzednie zmiany pogarszały ich sytuację. Kolczykowanie najstarszym rolnikom kojarzy się z okupacją niemiecką. Straszą się nawzajem mówiąc: zobaczysz, że jeszcze Hitler wróci - stwierdza weterynarz.