Bezrobocie szaleje. Młodzi, wykształceni ludzie nie mogą znaleźć żadnej pracy. Nawet na budowie. Tymczasem nowa ustawa będzie zakazywać pracy tym, którzy pracę mogą dostać. A jeszcze dziwniejsze jest to, że to jest bardzo dobry pomysł.
Nowa Ustawa o szkolnictwie wyższym ma to zmienić. W styczniu znowu zajmie się nią Sejm. Przepisy mają ograniczyć możliwość podejmowania dodatkowej pracy przez wykładowców. Nie mogą mieć oni więcej niż dwóch uczelnianych etatów.
– I słusznie – podkreśla Zdzisław Targoński, rektor Akademii Rolniczej w Lublinie. – Na dwóch etatach można jeszcze porządnie uczyć studentów. Choć i tak nie ma już mowy o prowadzeniu badań naukowych.
A jednak wielu wykładowców pracuje w kilku szkołach. Uczą byle jak i byle czego, bo nie ma czasu na pracę naukową, a nawet lekturę fachowych czasopism. Same uczelnie próbowały temu zapobiec. – U nas trzeba informować rektora o dodatkowym etacie – mówi Stanisław Michałowski, prodziekan Wydziału Politologii UMCS.
Na KUL jest inaczej. Tam można podjąć dodatkową pracę dopiero po uzyskaniu zgody senatu uczelni. – Ale zawsze istnieje możliwość, że pracownik nas nie poinformuje – przyznaje Beata Górka, rzecznik uczelni.
Gdy przepis wejdzie w życie – prawdopodobnie wiosną – wielu wykładowców będzie musiało zrezygnować z pracy w uczelniach prywatnych. Kto wtedy będzie tam wykładał? – My się nie boimy – zapewnia Radosław Marciniak, kanclerz Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Administracji w Lublinie. – Zatrudniamy tylko takie osoby, co do których mamy pewność, że pracują najwyżej na dwóch etatach. Ale faktycznie, dla niektórych prywatnych szkół może to być problemem.
Zwłaszcza takich, gdzie uniwersytecki wykładowca autoryzuje kierunek. Na każdej uczelni i na każdym kierunku musi być odpowiednia liczba pracowników z odpowiednimi tytułami. Inaczej Państwowa Komisja Akredytacyjna może wystawić ocenę negatywną. A to właściwie oznacza likwidację.