Wypędzenie obcokrajowców z miejskiego targowiska w Radzyniu Podlaskim wywołało istną burzę. Władze samorządowe obstają przy swojej.
- My boimy się obcych. Przychodzi taki do staruszki, która chce zarobić parę złotych na targu i wypędza ją. Przyjezdni ze Wschodu zapowiedzieli nam "Za parę lat was nie będzie, a my będziemy”. A media wymyślają nam od rasistów - oburza się jeden z radzyńskich handlowców. - My nie mamy szans z taką konkurencją, która sprzedaje buty po 20 zł. Już od prawie dziesięciu lat nawołujemy do ratowania lokalnego handlu - dodaje.
Przedsiębiorca, Antoni Kudzio, uważa jednak, że obcokrajowcy nie stanowią zagrożenia. - Gdy w środę wypędzono ich z targu, uzbierano tylko 1 tys. zł opłaty placowej, a przed tygodniem było 2 tys. zł. Ważne, żeby obcy handlowali zgodnie z polskimi normami i byli zarejestrowani - podkreśla.
Niestety z burmistrzem nie udało nam się skontaktować. W Urzędzie Miasta trudno go zastać. Oficjalne wyjaśnienie w tej sprawie przekazał nam Kazimierz Szynkaruk, sekretarz miasta. Wynika z niego, że decyzja usunięcia obcokrajowców z targowiska była podyktowana skargą rodzimych kupców. Uważają, że wielu z nich nie ma zgody na legalną działalność gospodarczą w Polsce i nie płaci żadnych podatków. - Dlatego mogą stosować znacznie niższe ceny niż Polacy. Ponadto polscy handlowcy są zdania, że pod przykrywką sprzedaży "szmatek” i "gałganów” handluje się alkoholem i papierosami bez akcyzy. Radzyńscy kupcy mówili mi, że kontrolerzy sprawdzają tylko naszych. Legalni mają gorzej - tłumaczy Kazimierz Szynkaruk. I zapowiada, że szczegółowo będą sprawdzani obcokrajowcy, którzy handlują z upoważnienia polskich firm. W najbliższą środę miejscową Straż Miejską mają wzmocnić kontrolerzy z Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego.
- Burmistrz się chyba nie zastanowił, co robi. Przecież organy władzy publicznej działają na podstawie prawa. Niech pokaże, który przepis zabrania obcokrajowcom handlu na targowisku. Nie ma takiego przepisu. Prywatna osoba może sobie postanowić, że na własną działkę nie wpuszcza Bułgarów, Litwinów albo blondynek. Ale nie burmistrz. - mówi prof. Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Zapewne burmistrz chciał wspomóc lokalnych kupców. Tylko zapomniał, że mamy już wolny rynek. (drs)