Dzieci spędzają kilka godzin w przemoczonych ubraniach, bo szkoła nie ma sali gimnastycznej i lekcje wf. odbywają się na śniegu. Rodzice uczniów bialskiej Szkoły Podstawowej nr 1 szukają ratunku w naszej redakcji: Szkoła nie ma odpowiednich pomieszczeń, w których mogłaby zorganizować lekcje wf. - mówi matka czwartoklasisty (imię i nazwisko do wiadomości Dziennika).
Sprawdziliśmy, jak wyglądają lekcje na świeżym powietrzu. Uczniów z czwartej klasy spotkaliśmy wczoraj w parku Radziwiłłowskim. Dzieci przyszły tu "na sanki”, ale większość z nich nie miała sprzętu. Siadały wprost na lodzie i tak ślizgały się po oblodzonym stoku. O 9.30 wróciły do szkoły na kolejne lekcje.
- Jest gorzej niż w wiejskiej szkółce - narzekają rodzice. W salce, która pełni rolę świetlicy, są wprawdzie materace i drabinki, ale w południe dzieci jedzą tam obiady. Szkoda, że dyrekcja nie może porozumieć się z sąsiednimi dwiema szkołami, aby choć w zimie wypożyczać od nich sale gimnastyczne.
Halina Żelisko, dyrektor "jedynki” powiedziała nam, że nie narzeka na ciasnotę w szkole: Na zajęcia wuefu wykorzystujemy małą salkę i korytarze. Przecież podobnie bywa nawet w wielkich szkołach. Na świeżym powietrzu dzieci się uodporniają. Kiedy mają przemoczone spodnie, wtedy nauczyciele pomagają je suszyć.
Dlaczego zatem dzieci wracają do domów przemoczone? Bo, zdaniem pani dyrektor, po lekcjach nie idą wprost do domów, tylko szaleją na górkach. - Pewnie tak było w przypadku skargi skierowanej do redakcji - podejrzewa Halina Żelisko.