37-letni mężczyzna nie dojechał do szpitala psychiatrycznego w Suchowoli. Po drodze wyskoczył z pędzącego ambulansu. Mimo reanimacji zmarł. Sprawę wyjaśnia policja i prokuratura.
Załoga ambulansu natychmiast przystąpiła do reanimacji. Wezwano drugą karetkę z lekarzem. Niestety, mężczyzny nie udało się uratować.
Andrzej S. od lat leczył się psychiatrycznie. Brał leki. W sobotę rano dostał szału. Porąbał siekierą instalację centralnego ogrzewania. Rodzina wezwała karetkę, która miała go zabrać do szpitala.
- Załoga nie wspominała mu o szpitalu, bo Andrzej strasznie się go bał. Dlatego gdy wyjeżdżali, był spokojny - opowiada kobieta.
Zastanawia się, czy syn przypadkiem nie podsłuchał ratowników, że jednak wieziony jest do szpitala w Suchowoli i dlatego wpadł w panikę.
W Połoskach, gdzie mieszkał Andrzej S., huczy od domysłów i plotek. - Ludzie we wsi są zszokowani, że załoga karetki dopuściła do otwarcia drzwi w pędzącym ambulansie - mówi sołtys Czesław Domański.
Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego w Białej Podlaskiej niechętnie mówi o szczegółach tragedii. Dariusz Kacik, zastępca dyrektora ds. medycznych tłumaczy jedynie, że pacjent był przewożony na leczenie do odpowiedniej placówce medycznej. Wyraził na to zgodę.
- W pewnym momencie odpiął pasy bezpieczeństwa. Gdy jadący z nim ratownik medyczny chciał je zapiąć, został odepchnięty przez pacjenta. 37-latek otworzył boczne drzwi karetki i wyskoczył. Jest nam bardzo przykro z tego powodu. Prowadzimy wewnętrzne postępowanie wyjaśniające - dodaje Kacik.
- Przewożący 37-letniego mężczyznę zespół był trzeźwy. Obecnie ustalane są okoliczności zdarzenia. Sprawę prowadzi Komenda Miejska Policji i Prokuratura Rejonowa w Białej Podlaskiej - wyjaśnia Cezary Grochowski z bialskiej policji.