Potrącony przez samochód pies leży w kałuży krwi. Wezwany przez policjantów weterynarz daje psu zastrzyk przeciwbólowy i odjeżdża. Policjanci przez kilka godzin muszą czekać na pomoc ze schroniska dla zwierząt.
8 lipca policjanci przejeżdżający przez wieś Laski natrafili na leżącego w kałuży psa mieszańca kilka minut po godz. 22. Zwierzę żyło, ale miało rozcięty łeb i bezwładne łapy. Za pośrednictwem komendy w Parczewie funkcjonariusze wezwali weterynarza. Na miejsce przyjechał lekarz Adam Wróblewski. Wstrzyknął psu leki i odjechał.
– Lekarz stwierdził, że nie przewiezie rannego psa do lecznicy, a jego pomoc właśnie dobiegła końca – mówi Bogdan Piwoni, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Parczewie. – Policjantom powiedział, żeby sami się zajęli psem, ponieważ to należy do ich obowiązków. Dodał, że weterynaria nie będzie ponosiła kosztów związanych z leczeniem zwierzęcia, a bezpańskimi psami powinien zajmować się burmistrz Parczewa.
O rannym psie policjanci powiadomili pracowników schroniska dla bezdomnych zwierząt w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów Nowodworze k. Lubartowa, z którym Parczew ma umowę. Dopiero przed pierwszą w nocy ranne zwierzę trafiło w fachowe ręce.
– Ten pies strasznie cierpiał – opowiada mieszkaniec Lasek, który dopiero kilka dni po wypadku zdecydował się poinformować o nim naszą redakcję. – To chore, że weterynarz nie chciał pomóc psu, który wykrwawiał się na jego oczach. Przecież mógł go uśpić. Trzeba dziękować policjantom, że załatwili sprawę do końca.
Adam Wróblewski, lekarz weterynarii z Parczewie, twierdzi, że zrobił wszystko, co do niego należało. Za przyjazd i pomoc zwierzęciu nie wziął ani grosza.
– Pies dostał leki przeciwbólowe i przeciwwstrząsowe i na tym się moja rola zakończyła – mówi. – Ja nie miałem prawa go uśpić, bo stan ogólny na to nie wskazywał. Trudno było stwierdzić, czy to zwierzę na przykład kogoś nie pogryzło, a w takich przypadkach trzeba poddać je badaniu. A po drugie: jak i kto miałby zutylizować zwłoki w przypadku uśpienia?
Lekarz zarzuca policjantom, że źle zinterpretowali jego kompetencje. Dodaje, że weterynarz, to nie lekarz pogotowia ratunkowego, który przewozi do szpitala i leczy.
– Zgadzam się, że policjanci niepotrzebnie czekali kilka godzin na osobę kompetentną do zabrania zwierzęcia – tłumaczy Wróblewski. – Przecież powinni przekazać sprawę osobie z Urzędu Miasta i to ona powinna dalej kierować akcją. W końcu to miasto ma podpisaną umowę ze schroniskiem.
Zadzwoniliśmy wczoraj do schroniska w Nowodworze. – Pies żyje. Jest leczony, bo miał uraz wewnętrzny – mówi Adam Szumiło, właściciel placówki. – Łapy też się goją, chociaż ciągle zrzuca opatrunki.
Koszty przewiezienia psa do Nowodworu pokryje Urząd Miasta i Gminy w Parczewie. Zgodnie z umową jest to 350 zł netto (w tę kwotę wliczone jest leczenie).