W ciągu zaledwie jednej nocy 28 danieli padło ofiarą zdziczałych psów. A myśliwym nie wolno odstrzelić niebezpiecznych zwierząt.
– Zamęczyły 28 sztuk, w większości to samice, które niedługo miały urodzić młode – mówi Krzysztof Woliński, wójt gminy Trzebieszów. – Psy prawdopodobnie przekopały się pod ogrodzeniem tego terenu i biegały za łaniami tak długo, aż je zamęczyły. Straty hodowcy to ok. 50 tys. zł.
– Psy zadusiły jedną piątą stada. Słyszałem nad ranem szczekanie, ale myślałem, że to moje psy – mówi Władysław Grochowski, właściciel hodowli danieli. – Będą kontynuował hodowlę, ale muszę wzmocnić ogrodzenie. Wkopię siatkę głębiej w ziemię albo ją obetonuję. Zamontuję elektrycznego pastucha.
Sam przyznaje jednak, że taka sytuacja prędzej czy później może się powtórzyć.
– Na pewno nie uda się zabezpieczyć stada w stu procentach. W ciągu półtora roku, odkąd prowadzę hodowlę, widziałem w okolicy co najmniej kilkanaście takich zdziczałych psów – twierdzi Grochowski.
Wójt potwierdza, że zimą na terenie gminy wałęsało się kilka psów. Na terenie hodowli widziano tylko dwa, ale nie dlatego, że pozostałe udało się wcześniej schwytać lub odstrzelić.
– Ustawa o ochronie zwierząt obecnie nie daje myśliwym możliwości odstrzeliwania zdziczałych psów. Wcześniej radzili sobie z tym problemem – mówi Woliński. – Firma, która na nasze zlecenie wyłapuje bezdomne psy na terenie gminy, nie ma szans by złapać je w lesie.
Strzelanie środkiem usypiającym też nie jest rozwiązaniem. – Taki sprzęt ma za krótki zasięg, a one nie pozwalają blisko do siebie podejść – mówi Woliński.
Jak twierdzi wójt, ostatnio widziano też, jak dzikie psy zagryzają sarny.
– Niestety to znany problem – ocenia Grzegorz Uss, nadleśniczy pow. łukowskiego. – Ludzie porzucają psy, część bezdomnych zwierząt grupuje się w stada i kłusuje. Mogą być zagrożeniem i dla zwierząt gospodarskich, i dla leśnej zwierzyny, jak również dla ludzi. Dwa lata temu w okolicy Domanowic sfora psów zaatakowała kilka osób.
Nadleśniczy podpowiada, że prawo odstrzeliwania dzikich psów mają strażnicy łowieccy. To członkowie kół myśliwskich, którzy walczą z kłusownictwem.
– Takich osób jest bardzo mało, bo kół nie stać na ich opłacanie. W całym okręgu siedleckim jest tylko kilku strażników – szacuje Uss.