Z powodu suszy i letnich upałów mniej ryb trafia na nasze stoły i są coraz droższe. Nie martwi to hodowców, którzy mówią, że wreszcie mają szansę na wyrównanie strat z ostatnich chudych lat, kiedy to zagraniczne, tańsze od krajowych, ryby zalały kraj. Teraz importowane mogą być droższe
Z tej dodatkowej, jak podkreśla dyrektor Zbigniew Cisoń, działalności były ostatnio marne zyski. - Traktujemy to już raczej jako hobby, podtrzymujące tradycję. W rozwój nie inwestujemy, bo to nie nasza własność. Dzierżawimy gospodarstwo wraz ze stawami od Agencji Nieruchomości Rolnych - wyjaśnia.
Są jednak widoki na wzrost opłacalności. Wyższa cena ryb pozwoli przede wszystkim zrównoważyć koszty i lepiej niż dotychczas zarobić.
Ekonomiczne zależności to jedno. Dodatkowych strat przysparza kłusownictwo i zwierzyna żywiąca się rybami. W ten sposób ubywa co najmniej 25 procent hodowanych ryb. Na zbiornikach żerują czaple, kormorany i wydry. No i ludzie.
- Rozstawiają sieci w biały dzień, nic sobie robiąc z tego, że ktoś może ich przyłapać. Ale to dlatego, że sądy umarzają sprawy z powodu niskiej szkodliwości społecznej - uważa dyrektor Cisoń.
Ożywienie obserwują także hodowcy z Sosnowicy. Tamtejsze typowo rybackie gospodarstwo utrzymuje się tylko z tego rodzaju produkcji.
Na ponad tysiąc hektarowym akwenie hodowane są głównie karpie. Ponadto amury, sumy, szczupaki i inne. - Jak na polskie warunki radzimy sobie nieźle. Jesteśmy rentowni. Ale cieszy nas, że wzrasta popyt na ryby, a tym samym cena. W skali kraju mamy o 30-40 procent mniej ryb w tym roku - mówi Andrzej Armaciński, prezes spółki "Polesie”. W obu gospodarstwach, a także trzecim na południowym Podlasiu dużym gospodarstwie rybackim w Siemieniu, dobiegają końca jesienne odłowy.
Stawy są opróżniane przed zimą. Ryby trafiają do przechowalni, a następnie do sklepów lub do tzw. zimochowów, czyli zbiorników, w których będą czekać na wiosnę. •