Teresa Strzelec od dwóch tygodni nie może wrócić do kraju. Białoruscy urzędnicy żądają od niej zapłaty 80 tys. zł cła i podatków za samochód, który sami zlicytowali.
– Wszystko zaczęło się w kwietniu ubiegłego roku, kiedy pojechaliśmy samochodem na wycieczkę do Mińska – mówi Jarosław Strzelec, mąż pani Teresy. – Już na Białorusi nasz jeep z 1997 r. zaczął szwankować. Nie chcieliśmy nim jechać dalej, więc znajomy z Białorusi polecił nam mechanika. Zostawiliśmy u niego samochód na przechowanie, razem z kluczykami.
Syn mechanika bez wiedzy państwa Strzelców przejechał się samochodem. – Zatrzymała go milicja. Zobaczyli polski samochód i białoruskiego kierowcę, bez papierów. Zabrali samochód do wyjaśnienia sprawy – relacjonuje pan Jarosław.
Białoruski sąd orzekł przepadek samochodu na rzecz państwa. Państwo Strzelcowie wynajęli adwokata i zaczęli się odwoływać. W styczniu tego roku wygrali. – Sąd nakazał służbom celnym, żeby oddały nam samochód. My mieliśmy zapłacić chyba niecałe 200 zł za przyczynienie się do tej sytuacji – tłumaczy pan Jarosław. – Pojechaliśmy do służb celnych do Brześcia, ale okazało się, że naszego samochodu już nigdzie nie ma. Sprzedali go we wrześniu ubiegłego roku. W końcu sąd nakazał, żeby oddano nam pieniądze za samochód.
Urzędnicy anulowali wizę pani Teresie, bo to ona kierowała samochodem, gdy przekraczał granicę. Bez wizy kobieta nie może wrócić do Polski.
Pan Jarosław od tej chwili próbował wyjaśnić sprawę, ale bez skutku. W końcu opisał ją tygodnik "Słowo Podlasia”. – Dopiero po interwencji mediów, sprawą zainteresował się konsul i rozesłał pisma, ale do tej pory nic nie wiadomo – mówi pan Jarosław.
"Wystąpiliśmy z notą o wyjaśnienie tej sytuacji. Kiedy będzie odpowiedź, trudno powiedzieć” – powiedział PAP w środę Sebastian Orzeł z zespołu prasowego Ambasady RP w Mińsku.