- Na podstawie pierwszego wydania, mogę wyróżnić dwie grupy czytelników. Jedna to młodzi ludzie, którzy uczą się w szkole historii. Książka napisana jest prosto, hasłowo, a notatki skondensowane do minimum. Dla dzieci to najłatwiejsze w odbiorze źródło wiedzy o regionie. Drugą grupę stanowią ludzie starzy, pamiętający wojnę i czasy przedwojenne. Chętnie wracają myślami do swojej młodości, a ta książka im to ułatwia. Mam też nadzieję, że przynajmniej niektórych skłoni do publikacji wspomnień.
• Kieruje Pan społecznie "Gońcem Terespolskim. To hobby czy poczucie obowiązku?
- Zależało mi, aby to środowisko rozruszać, zapoznać ludzi z historią naszej małej ojczyzny. Był taki czas, że kilka numerów "Gońca” robiłem sam. Dziś skupiamy coraz więcej miłośników regionu. Ponieważ moi dziennikarze docierają do trudno dostępnych źródeł archiwalnych, drukujemy treści, które nigdy wcześniej nie widziały światła dziennego.
• Czy odkrycie nieznanych faktów historycznych skłoniłoby Pana do tego, aby opublikować kolejne wydanie monografii miasta?
- To bez sensu. Mam nadzieję, że za kilka lat ktoś inny napisze na temat historii Terespola porządną pracę naukową. Po to zamieściłem w obecnym wydaniu obszerną bibliografię. Zwłaszcza akta wileńskie to prawdziwa kopalnia wiedzy. Pisane w języku polskim, rosyjskim, białoruskim i po łacinie stanowią dla badaczy nie lada wyzwanie. Ale kto wie, ile tajemnic mogą przed nami odkryć...