Aby zdążyć na lekcje, Marzena Bilik z Chełma wstaje codziennie o piątej rano. Krótka toaleta, pakowanie rzeczy, śniadanie. O szóstej zjeżdża podjazdem z mieszkania na parterze. Do szkoły ma pięć kilometrów. Aż pięć kilometrów. Pokonuje je na wózku inwalidzkim.
Chcę do szkoły!
Placówka nie należała jednak do tolerancyjnych. Rodzicom Marzeny sugerowano wprost, że córka powinna zrezygnować i uczyć się w domu. Dziewczyna postawiła jednak na swoim i szkołę skończyła wraz z innymi uczniami. Gdy przyszedł czas na wybór szkoły średniej, Marzena złożyła dokumenty do ogólniaka, który - choć położony daleko od domu - zapewniał jej realizację poszerzonego programu matematyki i informatyki. Przedmiotów, którymi interesuje się najbardziej.
Problem pojawił się na początku roku szkolnego, kiedy okazało się, że Marzenie nie przysługuje prawo do bezpłatnego dowozu do szkoły. Na nic zdały się wielokrotne interwencje rodziców w Wydziale Zdrowia Urzędu Miejskiego. Propozycje urzędników mające rozwiązać problem były dla rodziny nie do przyjęcia.
- Chcieli, żebyśmy pokrywali koszty przejazdu, płacąc 1,55 złotego za kilometr - mówi Krystyna Bilik, matka Marzeny. - Nie mogliśmy się zgodzić na taką cenę, bo nas po prostu na to nie stać.
Marzena jest leciutka
Najłatwiejszy odcinek to miejski deptak. Jest równo i nie ma samochodów. Resztę trasy Marzena pokonuje ulicami. - Na chodnikach są za wysokie krawężniki - narzeka. - Najtrudniej pokonać tory na ulicy Szpitalnej, nieopodal szkoły. To właśnie tam o mały włos nie potrącił mnie nieostrożny kierowca. W ogóle kierowcy na mnie nie zważają.
Wjazd do szkoły ułatwia jej podjazd. Schody, w dosłownym znaczeniu, zaczynają się dopiero za progiem. Tu jednak zawsze może liczyć na pomoc kolegów z klasy. Bez specjalnej zachęty, przenosząc wózek, pomagają jej kilka razy dziennie pokonywać stopnie.
- To żaden kłopot - śmieje się Pa-
weł, opuszczając delikatnie wózek na ziemię. - Zresztą Marzena jest leciutka.
Po lekcjach Marzena swój czas dzieli pomiędzy przyjaciół, naukę, muzykę i swoje zwierzęta: psa Wojtka, rudo-białe kocisko zwane Maćkiem i dwa króliki.
- To dzielna i pełna życia dziewczyna. Wszędzie jej pełno, wszyscy ją znają. Z łatwością nawiązuje kontakty, ma mnóstwo przyjaciół - mówi o Marzenie ojciec Henryk. - Zjednuje sobie ludzi - dodaje mama. - Chce nie tylko brać od innych, ale także dzielić się tym, co ma, choćby obiadem ze szkolnej stołówki.
On i jego żona Krystyna również są niepełnosprawni i mają pierwszą grupę inwalidzką. Również ich druga córka, Justyna, ma problemy ze zdrowiem.
Nasza propozycja: 40 groszy
Po długich negocjacjach wydział zdrowia przedstawił Bilikom ostateczną propozycję: Marzena będzie mogła korzystać z dojazdów specjalnym busem, płacąc stawkę 40 groszy za kilometr.
- Problem jest już rozwiązany - mówiła nam we wtorek Grażyna Pitucha, dyrektor Wydziału Zdrowia i Polityki Społecznej Urzędu Miasta w Chełmie. - Dla państwa Bilików zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Czasami nawet wykraczając poza obowiązujące przepisy.
Ale okazało się, że można więcej. Wystarczyło, by informacja o problemach Marzeny ukazała się w Teleekspresie. Zareagowała Krystyna Łybacka, minister edukacji. Zaproponowała Bilikom, że z ministerialnej kasy pokryje całkowity koszt dojazdów ich córki do szkoły.
- Jestem szczęśliwa - mówi Marzena. - Nie będę musiała siedzieć w domu i będę mogła spotykać się z moimi przyjaciółmi.
Zapytana o plany, odpowiada bez namysłu. - Chcę skończyć szkołę, zdać maturę i dostać się na studia. Najlepiej na informatykę.