Mowa o 16-latku z Krasnegostawu, który nie dosyć, że okradł własnych rodziców, to jeszcze wymyślił na siebie napad.
Ta historia postawiła całą krasnostawską policję na nogi. Na komendę zgłosił się młody chłopak. Zeznał, że w domu napadł na niego nieznany, rudowłosy i brodaty mężczyzna. Uderzył go w głowę. Kiedy 16-latek się ocknął, stwierdził, że z domu zginęła szkatułka z biżuterią warta ok. 5 tys. zł. Do napadu miało dojść w łazience.
Na miejsce pojechała ekipa dochodzeniowo-śledcza. Policjanci już po kilku minutach nabrali wątpliwości co do prawdomówności chłopaka. Okazało się, że w łazience były – owszem – ślady, ale tylko jednej osoby – rzekomo napadniętego. Napastnik musiałby fruwać…
Nastolatek cały czas upierał się przy swojej wersji o napadzie. Zgodził się nawet na dokonanie obdukcji lekarskiej. Okazało się, że rzeczywiście z tyłu głowy ma sporego guza. Lekarz sądowy stwierdził jednak, że guz jest pochodzenia fizjologicznego. Chłopak ma go od dziecka. Świadkowie stwierdzili, że w dniu „napadu” nikt podejrzany się nie kręcił. A psy sąsiada – zazwyczaj wyczulone na obcych – też były spokojne.
Po wielogodzinnych przesłuchaniach chłopak wreszcie „pękł”. Przyznał się do kłamstwa. Jak się okazało, miał ku temu powody. Rodzice nastolatka wyjechali do pracy za granicę. W domu został sam z siostrą. Rodzice regularnie wysyłali pieniądze na utrzymanie. Według syna – zbyt mało.
Wiedział, że w domu jest schowana biżuteria. Nie wiedział tylko gdzie. I wymyślił taki plan: znalazł obrączkę, podrzucił ją w przedpokoju i zadzwonił do rodziców. Zasugerował, że w domu musiał być złodziej, który zgubił obrączkę. Zaniepokojeni rodzice uwierzyli w historyjkę. Kazali mu sprawdzić schowek. I oczywiście wskazali synowi miejsce ukrycia szkatułki – pod podłogą. O to właśnie nastolatkowi chodziło.
Chłopak nadal nie przyznaje się do kradzieży. Twierdzi, że owszem, wyjął szkatułkę, wyszedł z domu, położył ją na chwilę przy płocie, a kiedy się odwrócił, to ktoś ja ukradł…