Przez dziewięć miesięcy policji nie udało się znaleźć Józefa B., byłego szefa chełmskiego Monaru. Akt oskarżenia trafił do sadu jeszcze w czerwcu ubiegłego roku. Znalazło się w nim aż dziewięć zarzutów.
Józef B. jest oskarżony m.in. o przywłaszczenie rzeczy, posługiwanie się podrobionym dokumentem, poświadczenie nieprawdy i kradzież energii. W związku z tym, że mężczyzna nie stawił się na żadnej z rozpraw, sąd wydał postanowienie o areszcie tymczasowym i nakazał doprowadzić oskarżonego do zakładu karnego.
Józef B. do aresztu nie trafił, po przepadł jak kamień w wodę, a policji
do tej pory nie udało się
go zatrzymać. – To trwa już zbyt długo – mówi sędzia Marek Wiśniewski, przewodniczący wydziału karnego w Sądzie Rejonowym w Chełmie. – W ciągu najbliższych dni rozpoznamy, czy w takiej sytuacji nie należy wystawić listu gończego.
Były szef chełmskiego Monaru dał się poznać wszystkim nie jako Józef, ale Jan. Posługiwał się bowiem, jak się później okazało, imieniem i dokumentami brata. Tego zresztą dotyczy jeden z postawionych mu zarzutów. Przez długi czas był skonfliktowany z częścią mieszkańców ośrodka. Gdy ci poskarżyli się w prokuraturze, Józef vel Jan B. uciekł z ośrodka. Zrobił to zresztą w sposób spektakularny: wyrywając się oponującym mieszkańcom i przeskakując przez ogrodzenie. Od tego czasu minął już ponad rok. Gdzie jest poszukiwany? Nie wiadomo. Wiele wskazuje jednak na to, że może ukrywać się w Chełmie.
Z naszą redakcją skontaktował się anonimowy rozmówca, który twierdzi, że widuje Józefa B. w mieście. Zresztą nie tylko on. – Słyszałam od mieszkańców ośrodka, że widują go czasami, ale ile w tym prawdy naprawdę, trudno powiedzieć. Ja sama go nie spotkałam – mówi Barbara Fijałkowska, obecna szefowa chełmskiego Monaru.
Fijałkowska ma nadzieję, że Józefa B. uda się jak najszybciej zatrzymać i osądzić. – Zostawił nas z ogromnymi długami – mówi. – Telefon prawie dziesięć tysięcy, prąd ponad 24 tysiące. A to tylko część. Teraz my musimy je spłacać, a przecież jest tyle rzeczy,
na które można by te pieniądze przeznaczyć. Jeśli sąd uzna go za winnego, wtedy ośrodek nie będzie musiał odpowiadać za jego długi.
Kiedy Józef B. stanie przed sądem, nie wiadomo. Na razie skutecznie unika kontaktów z wymiarem sprawiedliwości. Tylko automatyczna sekretarka w jego komórce zapewnia: „Oddzwonię. Nic nie pękaj”. •