Rockowe grupy Londyn i Qube będą reprezentować Lubelszczyznę na finale Studenckiego Festiwalu Twórczości "Łódźstock”
Na widowni z godziny na godzinę robiło się coraz tłoczniej. W końcu eliminacje się odbyły - została wyłoniona reprezentacja Lubelszczyzny na Studencki Festiwal Twórczości "Łódźstock”. I była świetna zabawa.
Zagrożenie stworzyły studenckie juwenalia. Szczególnie Feliniada. Studenci Uniwersytetu Przyrodniczego akurat na ten sam dzień i tę samą godzinę - sobota, godz. 17.30 - zaplanowali imprezę "Grillowanie z Disco w Polu”. Na Felinie chcieli być nie tylko miłośnicy disco polo, ale wszyscy, którzy lubią plenerową rozrywkę.
Dlatego dostanie się z LSM do Graffiti okazało się dla człowieka zdanego na MPK nie lada problemem. Kiedy na mój przystanek podjechała w końcu opóźniona o dobre 15 minut "14”, musiałem zamienić się w żywą torpedę, żeby się wślizgnąć do środka. Na kolejnych przystankach autobus zatrzymywał się tylko pro forma, bo nikt nie wysiadał i nikt nie miał szansy na wepchanie.
Kiedy szczęśliwie dotarłem do klubu, skonstatowałem, że jeszcze nigdy nie widziałem tu takich pustek. Ale pocieszałem się, że jeszcze nie byłem tu przed godziną 18. - Może z czasem klub się zapełni - pomyślałem i zaraz wpadłem w ręce sympatycznych i urodziwych organizatorek.
Szybko zostałem uzbrojony w jurorskie narzędzia pracy - regulamin, karty ocen, długopis i identyfikator - i usadzony przy stoliku obok pozostałych trzech oceniających. Jeszcze tylko parę dźwięków na próbę i przedstawiała się pierwsza kapela - Monkey's Lemon Sun. Wyglądali strasznie pospolicie i bezbarwnie, ale jak zagrali swojego funkrocka, wieczór nabrał temperatury i kolorów. Niestety tak było tylko przez tyle minut, ile trwał pierwszy numer. Następny był już jego cieniem.
W efekcie garstka słuchaczy, która najpierw przyszła z sali barowej, skuszona ognistym i niebanalnym graniem, wycofała się z powrotem. Nie mogły jej zwabić dwie kolejne kapele. Eternity i T.R.A.P. grały swojego rocka całkiem sensownie, ale wokalistki strasznie obciągały poziom. Ich męki przy mikrofonie mogły postawić na baczność laryngologa.
Na szczęście nie trwało to długo, bo można było wykonać tylko dwa utwory i ewentualnie trzeci na życzenie jury. Nie przypominam sobie, żeby ktoś pragnął więcej tego zawodzenia, choć - jak się potem okazało podczas obrad składu sędziowskiego - grupa T.R.A.P. - miała, ku mojemu zdumieniu, zwolenników wśród oceniających.
Trochę lepiej radziła sobie dziewczyna z zespołu Oversight. Co niedośpiewała, to przynajmniej dorysowała ruchem rąk i dowyglądała urodą. Miała niezłe wsparcie u instrumentalistów. Grali pomysłowo, z nerwem i do spodobania. Niedostatki nadrabiali fajną prezencją.
Kiedy na scenę wkroczyła grupa Londyn i zagrała numer "Time Is Like an Ocean” powiało wreszcie pełnym profesjonalizmem. Tylko trzech chłopaków - śpiewający gitarzysta, basista i perkusista - a tyle dźwięków, tyle ruchu w muzyce i tyle intensywności. Melodyjny rock zagrany z kopem i zaśpiewany z czujem od razu ściągnął do sali widowiskowej tłumek zaludniający pomieszczenie barowe i rozpromienił wszystkim twarze.
Przed występem Kierownika Działu Skarg w klubie zrobiło się ludniej, bo pora była już typowo imprezowa. I kiedy kapela wystartowała ze swoim dynamicznym i gorącym skarockiem, pod scenę ruszył całkiem pokaźny tłumek.
Zespół nakręcał publiczność a ona muzyków tak skutecznie, że nie mogli się w tej zabawie zatrzymać i we końcu zagrali trzy numery. Oprócz gromadnych pląsów, będę długo pamiętał wokalistę, który był słaby, ale umiał swoje braki obrócić w atuty i odebrałem do przede wszystkim jako oryginała.
Temperaturę ściągnął nieco solista Michał Szczerbiec. Ale tylko podczas pierwszego utworu zaczerpniętego z repertuaru Marka Knopflera. Potem śpiewający gitarzysta rozbujał wszystkich żywiołowo wykonanym bluesem. Pokazał się jako sprawny muzyk i człowiek, który potrafi bawić się swoją muzyką.
Przedniej zabawy dostarczyła kapela Dzieci Dziadka Mroza. Jej występ bardziej przypominał happening. Z pięcioosobowego składu zebrała się tylko trójka - basista, gitarzysta i perkusista. Zaczęli od prośby o pożyczenie perkusyjnej stopy. Potem z głośników buchnęła punkmetalowa kanonada. Basista z konieczności śpiewał, w czym przeszkadzała mu znacząco mutacja.
Ale trochę pomagała pomysłowość i pasja. Wyrzucał z siebie pojedyncze frazy i zawołania jak jakiś szaman. Punkowe dzieciaki bawiły się świetnie pod sceną tańcząc mosha. Na koniec młodzi muzycy przywołali właściciela kabla, oddali też stopę i wrócili na widownię.
Jako ostatnia wystąpiła grupa Qube. I to był występ godny finału. Porywający hardcore'owy metal zwieńczony charakternym wokalem i zlustrowany żywiołowym ruchem scenicznym na wszystkich zrobił duże wrażenie, a wielu poderwał do frenetycznego tańca. Przy okazji okazało się, że jest nas w Graffiti tak dużo jak zwykle w soboty o tej porze. I że nie pokonały imprezy klubowej plenerowe juwenalia.
Jury nie miało wątpliwości, że w Łodzi Lubelszczyznę powinny reprezentować zespołu Londyn i Qube. Pojadą tam w piątek 16 maja. I zmierzą się ze zwycięzcami pozostałych eliminacji regionalnych. Zbigniew Hołdys i Janusz Hetman wyłonią najlepszych z najlepszych i przyznają nagrody: możliwość zrealizowania profesjonalnego wideoklipu, kwalifikację do II etapu Vena Music Festival oraz nagrody pieniężne.
Dodatkowym wyróżnieniem dla najlepszych wykonawców z łódzkiego finału będzie możliwość wystąpienia na Wakacyjnym Koncercie Finałowym w Pucku, na którym jako gwiazda zagra zespół Feel.
Powodzenia, lubelskie chłopaki!