Kolejny rozliczeniowo-rodzinny film – dorosły syn i ojciec próbują się po latach odnaleźć. Warto dla Krzysztofa Stroińskiego poddać się tej niewesołej historii.
Nie wiem czy Krzysztof Stroiński przyszedł do reżysera i powiedział: Chcę rolę, która będzie dla mnie tym, czym dla Travolty było spotkanie z Tarantino. Bądź moim Tarantino. Ale tak się stało. Stoiński jest człowiekiem o stu twarzach. Od szaleństwa po rozczulającą bezradność. Od zimnego faceta, który tyranizuje i krzywdzi bliskich po ciepłego, brodatego mędrca. Pokazywana w zbliżeniach twarz pozwala na pokazanie emocji w drgnieniu powieki, w nitce śliny. Niezwykła rola.
Walorem oprócz aktorskiej strony "Lęku wysokości” (nawet epizody fajnie obsadzone i grane) wciągający jest plastyczny świat filmu. Przemysłowe, śląskie zimowe plenery, bury szpital, szarobure mieszkanie ojca, pastelowe ale chłodno minimalistyczne mieszkanie młodych bohaterów. Szarozielone światło jakie sieją rtęciówki, ekran telewizora, zimny dzień.
To nie jest randkowy film weekendowy. Ale kto nie musi w kinie wyłącznie wypoczywać nie będzie w kasie żądał zwrotu pieniędzy za bilet.
PS. Lubelscy kinomani, którzy zaglądają do teatru i teatromani zaglądający do kina mogą sobie zrobić festiwal Krzysztofa Stroińskiego. W sobotę 19 maja w Teatrze Starym aktor gra w "Iluzji” Iwana Wyrypajewa.