Trzecia część trylogii Batmana reżyserowana przez Nolana i jednocześnie jego pożegnanie z tym superbohaterem. Niestety przeciętne.
Nolan ma talent, a jego poprzedni "Batman" czyli "Mroczny rycerz" był wciągającym, niegłupim i widowiskowym kinem akcji. Atrakcyjnym także dla ludzi, którzy nie mieli do czynienia lub specjalnie nie lubią filmów o komiksowych superbohaterach. Tym razem jest gorzej.
Film jest długaśny - trwa 2 godziny i 40 minut. Przyznam, że o mały włos nie przysnąłem na seansie. W pamięć zapada zaledwie kilka scen. Jak na kino efektów specjalnych, to na ekranie było ich jak na lekarstwo. Świetnie wypadło przejęcie samolotu przez ludzi Bane'a lecących innym samolotem. Pozostałe sceny pościgów, walki wręcz czy strzelaniny nie wbijają w fotel. Na szczęście film ożywia kilka zwrotów akcji w tym jeden szczególnie zaskakujący.
Scenariusz ma jednak mielizny. Np. Wayne choć zamknął się w swoim pałacu, to w jednej chwili zmienia się w pełni sprawnego Batmana. O ból zębów przyprawiają naiwne sceny zbiorowe z udziałem dzielnych policjantów, np. marsz mundurowych ulicami miasta na najemników Bane'a. Pozostając przy nim - jako arcyłotr nie wytrzymuje porównania z Jokerem. W "Mroczny rycerz powstaje" szwankuje aktorstwo. Bale w roli Batmana jest sztywny, przeciętnie radzi sobie Anne Hathaway (Kobieta - Kot), a na ich tle obronną ręką wychodzi tylko Cane. Dla fanów postaci Batmana dotkliwa niespodzianka - w pewnym momencie superbohater na dłuższy czas znika z ekranu.
Swoją drogą Nolan ma "szczęście" do wydarzeń związanych z jego filmami o Batmanie. Heath Ledger czyli Joker z drugiej części trylogii popełnił samobójstwo przed wejściem obrazu do kin. Tymczasem na premierze nowego Batmana szaleniec z czerwonymi włosami zastrzelił w amerykańskim kinie 12 osób.