To ponury banał, chwalić film, który zgarnął pół walizki nagród a sporą ich część przyznała festiwalowa publiczność. Ale trudno, też napiszę – koniecznie idźcie do kina!
Generalnie film szwedzkiego reżysera i scenarzysty opowiada o tym jak fani muzyka Sixto Rodrigueza, któremu wróżono karierę większą niż Bobowi Dylanowi sprawdzają co się z ich idolem stało. A że owi fani są z RPA a idol z USA – trochę to trwa.
Młodsza i starsza młodzież przy okazji się dowie jak to można być muzycznym detektywem w czasach tuż przed internetowych i na początku korzystania z sieci. Bo dziś taki film by nie trwał 85 minut tylko tyle ile zabiera wpisanie w wyszukiwarkę "Sixto Díaz Rodríguez znany również jako Rodríguez lub Jesús Rodríguez”.
Twórcy filmu dokonali cudu składając z paproszków i oparów fajną historię sprzed kilkudziesięciu lat, docierając do emerytowanych i bliskich emerytury ludzi z branży muzycznej, właścicieli nieistniejących wytwórni płytowych. Z archiwalnych zdjęć, posiłkując się animacją stworzyli światy tak odległe jak klimat klubów Detroit z lat 70. i 80.ubiegłego wieku po klimat ulic miast RPA sprzed lat trzydziestu. A każdy z rozmówców jest barwną postacią i jak nie rozbraja szczerością to wzbudza sympatię a przynajmniej ma coś ciekawego do powiedzenia w sprawie najistotniejszej czyli na temat bohatera filmu.
Nawet jak ktoś nie przepada za dokumentami i woli filmowe bajki, to też skorzysta, bo cała opowieść o Sugar Manie jest tak samo bajkowa co dokumentalna. I przywraca wiarę w pracę reportera. Nie trzeba gwiezdnych wojen ani opowieści z mchu i paproci żeby mieć historię nie z tej ziemi.
PS. A jak ktoś nie uwierzy w sceny kręcone w RPA i całą tą historię to, niech zapyta rodziców albo dziadków co się działo w Polsce w 1985 roku, gdy przyjechali aktorzy, Lucélia Santos i Rubens de Falco, odtwórcy głównych ról w kultowym serialu "Niewolnica Isaura”.