Książka Lidii Ostałowskiej wróciła na półki księgarskie po 12 latach. I czytając ją chciałam, a nawet musiałam sobie wciąż przypominać – 12 lat we współczesnym świecie to dużo i na pewno coś się zmieniło?
Chcę wierzyć, że tak, ale pewności nie mam, a nawet zwątpienie bierze górę. Dlatego boję się, że nawet ktoś, kto jest chodzącą empatią po przeczytaniu tej książki otoczy się drutem kolczastym niechęci.
"Cygan to Cygan” jest zbiorem siedmiu tekstów–reportaży o Romach z różnych krajów Europy – z dawnych "demoludów” i Wielkiej Brytanii. I nie jest to opowieść w scenerii festiwalu w Ciechocinku, gdzie śpiewa Don Vasyl a wokół niego wirują piękne Cyganki w barwnych spódnicach, potrząsając złotymi bransoletami.
Tu bohaterami są ci, których codziennością jest brud, nędza, więzienie, marne domy sklecone z byle czego tonące w rynsztoku, w śmieciach i złodziejstwo, oszustwo nie wobec "swoich", ale wobec ludzi "z zewnątrz". Tu nie ma nic z tajemnych tajemnic, nic z wdzięku, i tych melodii o koniach co ich żal. Tu jest śmierdząca proza życia.
Darmo wśród bohaterów książki szukać tych, którzy odbili się od dna, osiągnęli sukces, pracują, uczą się choć przecież wiemy, że tacy są i – jak sądzę – ich nie dotyka ostracyzm czy uprzedzenie. Oczywiście niezrozumienie i dyskryminacja Romów są faktem, jednak po przeczytaniu tej książki wydaje się boleśnie oczywiste, że trudno wyciągnąć rękę do kogoś, kto nie chce pomocy tylko pieniędzy, kto zamiast pracować woli żebrać lub ukraść.
Żyjemy nadal w dwóch światach, różnych.
Wśród tego niemal odrażającego obrazu są przecież przebłyski wzruszeń: "Nagle płacz, krzyk. Dzieci rozdokazywały się za bardzo. Ale rodzice nie okazują im gniewu. Odstawiają tobołki, biorą na ręce, przytulają. Tak, to Cyganie…”. I tak naprawde jest.
To jasne – Ostałowska nie chciała cukrować, łagodzić – po prostu jest, jak jest, a dlaczego, trzeba sobie samemu odpowiedzieć. Jednak nie każdy jest gotów podjąć taką próbę. Ale przeczytać warto.