Czy można zaryzykować, że trwa w cieniu swojego brata? I tak, i nie. Dla tych, którzy są znawcami i miłośnikami literatury nazwisko Różewicz jednoznacznie kojarzy się z Tadeuszem, poetą, dramaturgiem, prozaikiem.
Właśnie na półkach księgarskich jest książka Stanisława – "Było, nie minęło… w kuchni i na salonach X Muzy”. Czyta się ją z przyjemnością, może dlatego, że nie smędzi, nie obraża się, nie plotkuje, a wspomina m.in. swoje młode lata – więc przy tym pojawia się całe mnóstwo nazwisk znanych i znakomitych.
Pisze o swoich początkach w Łodzi, która – pamiętajmy – tuż po wojnie przejęła rolę kulturalnej stolicy, wobec zrównanej z ziemią Warszawy. Czytamy o tym, jak niemal równo z nim w filmowe życie wchodziły późniejsze znakomitości. Pisze o pierwszych po wojnie filmach polskich, w których powstawaniu w różnym stopniu uczestniczył. Z podziwem i szacunkiem opowiada o starszych kolegach – czy raczej mistrzach i mentorach reżyserach, aktorach.
Padają nazwiska wtedy, po wojnie wciąż znane – Mira Zimińska, Opaliński, Sempoliński, Woszczerowicz. Wspomina realizację "Robinsona warszawskiego”, czyli filmu o Szpilmanie, który później nakręcony przez Polańskiego dostał Oscara, ale też odwołuje się do czasów i wydarzeń nam bliższych.
Zwięzłość, ciekawe postaci i wydarzenia, anegdota i refleksja – to sprawia, że książka jest naprawdę warta uwagi.
Zapowiedzi wydarzeń z regionu znajdziesz na strefaimprez.pl