To fascynująca książeczka, choć nie przystająca formą do tytułu – "Wersal”. A tytuł zobowiązuje…
Budowla, która sama w sobie stanowiła przedmiot zazdrości koronowanych głów Europy, magnaterii i niedowartościowanej arystokracji. Wersal wreszcie był także symbolem klasy, sposobu życia i sprawowania władzy. I być może to, jaki był naprawdę, odzwierciedlało XVIII-wieczną Francję – wspaniały tylko z zewnątrz.
Do zamieszkania Wersal był miejscem okropnym, tak – okropnym. Oczywiści król miał przestrzeń i wygody wedle własnych żądań, królowa już mniejsze, a mieszkający w pałacu dworzanie czasem urągające wszystkiemu.
Pamiętajmy – nie było elektryczności, ogrzewania (poza kominkami nie wszędzie), wodociągów i kanalizacji, czyli takich wygód, bez których dziś nie umiemy żyć. W 226 apartamentach – często tylko pokojach dla ponad tysiąca osób, antresolach, korytarzach, mieścił się dwór ze swoimi służącymi, składzikami węgla, nocnikami. W korytarzach budowano kuchnie, komnaty dzielono przepierzeniami, hulały przeciągi, przeciekały dachy.
Po komnatach biegały szczury, smród był wszechobecny.
"Kuchnia hrabiny de Tesse (…) popadła w ruinę, kilka lat temu została rozebrana, (…) ze względu na zawartość nocników i zgniłe odpady, które tu nieustannie wyrzucano (…) zaistniała konieczność wezwania robotników usuwających nieczystości, gdyż dekarze odmówili wykonania tego zadania”.
To tylko jeden, skromny cytat o warunkach w pałacu. A "Wersal” w rozumieniu eleganckiego zachowania? Nic z tych rzeczy. Wysoko urodzeni potrafili nieźle rozpychać się łokciami.
Świetna książeczka – w momencie kiedy autor odsłonił kurtynę i pokazał, że samo wnętrze pałacu nie było takie jak dzisiaj, a i życie w nim odbiegało od pałacowego, zaczynamy niemal współczuć jego mieszkańcom. Chyba rzeczywiście jedyną ucieczką przed tym wszystkim była droga na szafot…