Art'n'Music Festival Inne Brzmienia, Lublin, Stare Miasto, 10–15.07.09
Kiedyś bardzo brakowało kilkudniowej imprezy, która w lipcu uzupełniłaby doroczne Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne, skierowane do bardzo specyficznej publiczności i odbywające się głównie w muszli koncertowej Ogrodu Saskiego, oraz ożywiłaby artystycznie Stare Miasto.
Brakowało dużej, interdyscyplinarnej imprezy, która przywróciłaby nam zdrowe relacje artysta–odbiorca, w których ten drugi nie musi wyprawiać się w kraj i świat w poszukiwaniu atrakcji kulturalnych, bo wędruje ze swoją sztuką pierwszy.
Wreszcie w ubiegłym roku tuż przed rozpoczęciem Innych Brzmień odczuliśmy ulgę i satysfakcję, że w Lublinie też można będzie w wakacje poczuć się jak w kulturalnej metropolii i przez ponad tydzień obcować na miejscu z niebanalną, tytułową muzyką w wydaniu koncertowym, zaznając wielu zaskoczeń i odczuwając festiwalową gorączkę i odświętność.
Na afiszu pojawiła się brytyjska gwiazda Morcheeba – nieco wypalona, ale dla wielu będąca gwarancją przyjemnych sentymentalnych doznań. W programie było też kilka koncertów dających nadzieję na artystyczne odkrycia i miłe sercu lublinianina wrażenia z udziału naszych muzyków w prestiżowych przedsięwzięciach.
Poza tym program imponował bogactwem imprez towarzyszących, w tym występów tutejszych zespołów, a także ciekawie zapowiadających się wystaw.
W praktyce kilka pozycji wypaliło, kilka zawiodło oczekiwania. Ale jedna ważna rzecz się wydarzyła – serce miasta intensywnie tętniło życiem festiwalowym codziennie przez wiele godzin. Odmieniło się totalnie to dotąd niemrawe artystycznie w tym okresie miejsce i stało się prawdziwym centrum kulturalnym.
Program tegorocznej edycji już nie wyglądał tak obiecująco. Festiwal się skurczył nie tylko w ogólnej długości, ale także w liczbie codziennych pozycji. Nie zaplanowano dodatkowych koncertów z lokalnymi wykonawcami, zarzucono pomysł klubu festiwalowego, zabookowano jako polskie gwiazdy parokrotnie słyszane w Lublinie Marię Peszek i Katarzynę Nosowską. Ponownie sięgnięto po Motion Trio oraz tandem Voo Voo i Haydamaky.
Jako główną, zagraniczną atrakcję zaproszono grupę jeszcze mniej emocjonującą swoją pozycją niż Morcheeba, znaną tylko miłośnikom folku malijską formację Tinariwen.
Wszystko to już na starcie zmniejszyło zainteresowanie imprezą i zredukowało ją do kilku koncertów, z których dwa-trzy wydawały się pozycjami obowiązkowymi, oraz paru wystaw.
W praktyce, paradoksalnie, największymi atrakcjami okazały się zespoły, które pojawiły się na Innych Brzmieniach po raz drugi.
To Motion Trio, które wystąpiło z nowym programem i oczarowało publiczność zaskakującym odczytaniem kompozycji Kilara, Góreckiego i Pendereckiego. I to tandem Voo Voo i Haydamaky, który również odświeżył repertuar i zaprezentował rewelacyjny show ukraińsko-bałkańsko-bluesowo-rockowy.
Nie podbił lublinian band Tinariwen. Prawiedwugodzinne spotkanie z jego smętnymi utworami odmalowało na twarzach większości słuchaczy dobrze widoczne zniecierpliwienie. Gaba Kulka, jedyna z polskich śpiewających gwiazd, która nie koncertowała wcześniej w naszym mieście, okazała się mocno przereklamowana i irytująca w swym rozteatralizowaniu.
Generalnie zaś zabrakło znanej z ubiegłego roku bujności i intensywności życia festiwalowego. Trudno uwierzyć, że z dużego budżetu imprezy nie dało się na przykład wygospodarować paru złotych choćby na sześć ogródkowych koncertów i tyleż nocnych after parties.