Paniom, które przywiozły kocura do kliniki, pozwalał się głaskać. Lekarka, do której trafił, opowiada, że „zdemolował pół szpitala”. Problem z poskromieniem Rudego miała też szefowa fundacji Felis, która go odebrała z lecznicy. Wypuściła więc Rudego na ogródki działkowe.
Gdzie jest kot? Czy jeszcze żyje? Dlaczego fundacja wypuściła go na ogródki działkowe? – temat rudego kocura od kilku dni rozgrzewa internetowe fora. Fundacji dostaje się tak bardzo, że kasuje post, w którym tłumaczyła swoje postępowanie. Ale fala hejtu jest ogromna. – Niech pani poczyta te posty. Koty z tej fundacji znikają nie od dziś – słyszę od kilku moich rozmówców.
Kot szuka nowego domu
Jest duży, rudy, niewykastrowany. Przybłąkał się w okolice bloków jednej z miejscowości w gminie Krasnystaw. Razem z nim była szarobura kotka. Pani Monika zaczyna dokarmiać oba, ale do mieszkania w bloku, w którym już ma zwierzęta, zabrać ich nie może. Dla kotki opiekę w końcu znajduje, gorzej z niekastrowanym kocurem.
– Pilnie potrzebny dom tymczasowy! Cokolwiek, by zabezpieczyć przed mrozem i chłodem – pisze pani Monika na Facebooku 13 grudnia.
– Post wisiał, a na zewnątrz robiło się coraz zimniej – opowiada pani Monika. – Miałam też świadomość, że gdy zacznie ufać człowiekowi, to może go spotkać coś złego.
W szukaniu domu dla rudego znajdy pomaga jej koleżanka Agnieszka.
– Nie byłyśmy w stanie wziąć pod opiekę kolejnych kotów – tłumaczy. Ale też przyznaje, że dziś bardzo żałuje decyzji o oddaniu Rudego lubelskiej fundacji. – Mam wyrzuty sumienia, że go tam zawiozłam. Gdybym tylko wiedziała, jak skończy…
Nie był mały ani chory
Prowadzona przez Katarzynę Drelich Fundacja Felis z Lublina jest jedyną, która zgadza się zająć zwierzęciem. Panie mają przywieźć kota do lecznicy przy ul. Stefczyka w Lublinie. Stamtąd odbierze go pani Katarzyna, szefowa Fundacji Felis. Gdy w poście na Facebooku (potem go skasuje) i SMS-ach przyzna, że kota po zabraniu z kliniki wypuściła na ogródkach działkowych, rozpęta się piekło.
– Myślałam, że to będzie mały, chory kot. A był dorosły, dziki, zdrowy. Do tego agresywny, nieobsługiwany, bez żadnych szans na adopcję – tłumaczy Katarzyna Drelich.
– Nikt w klinice nie mógł mu nawet podać tabletki na odrobaczanie. Kastracja też nie ma w takim wypadku sensu, bo wśród dzikich kocurów spadnie w hierarchii i może sobie nie poradzić – dodaje.
Drelich w poniedziałek odbiera kota z lecznicy. Kot – jak opisuje – szaleje w kontenerze, sika, więc pisze wiadomość do jednej z pań, co ma z kotem zrobić. – Panie zdecydowały, że zabiorą kota z powrotem, ale wiadomość o tym dostałam dopiero po kilku godzinach.
Kota już wtedy nie ma. Gdy Drelich przy bramie Rodzinnych Ogródków Działkowych „Kalina” w Lublinie otwiera kontener, Rudy wyskakuje „jakby go stado diabłów goniło”. – Jest tam jedzenie, są domki dla kotów, on sobie poradzi – przekonuje prezeska fundacji.
Dziki czy miły?
Iwona Kania z Lubelskiego Centrum Małych Zwierząt dobrze pamięta rudego podopiecznego. – Był jak najbardziej dziki. Po wypuszczeniu z kontenera zdemolował pół szpitala – opowiada lekarka weterynarii. – Nie dał się dotknąć. Z trudem udało się go w końcu poskromić, by podać mu antybiotyk.
Jak tłumaczy, dzikie koty zamknięte w klatce są w tak głębokim stresie, że „nie jedzą, nie piją, nie wychodzą się załatwić”. – On też przy mnie ani razu nie wyszedł z transportera.
Zupełnie inaczej Rudego wspomina pani Agnieszka, która pomagała koleżance złapać kota i przywieźć do Lublina.
– On wcale nie był dziki. Już nawet reagował na imię, próbował wchodzić za Moniką do klatki, zamruczał, gdy go pogłaskałam.
Do kontenera też nie musiał być wkładany siłą. – Do połowy wszedł za kiełbasą, wystarczyło tylko lekko go popchnąć. Trochę panikował po zamknięciu, jak wiele kotów w takiej sytuacji. W połowie drogi samochodem do Lublina zasnął – opowiada.
Przyznaje, że przygarnęła kilka bezpańskich kotów, od lat obserwuje ich zachowania. I dlatego tak o Rudego się martwi. – Koty walczą o swój teren, a on tam nawet nie ma schronienia, nie wie, gdzie uciec, z góry jest przegrany. Zastanawiam się, czy w ogóle jeszcze żyje. W dodatku nie zrobiła tego prywatna osoba, ale fundacja. Tym bardziej jestem w szoku.
I zapewnia, że SMS-a z decyzją, że chcą kota zabrać z powrotem, wysłały „nie później niż w godzinę”.
Szukając na działkach
Kota na ROD Kalina przez dwa dni szuka pani Grażyna. Niewykluczone, że jeszcze tam wróci.
– We wtorek zostałam poproszona o pomoc w odnalezieniu kotka na tych działkach. Spotkałyśmy trzy osoby, które są tam codziennie u kotów, ale nikt nie widział rudego. Rudego tam nie ma – stwierdza.
Pani Grażyna od 12 lat jestem społecznym opiekunem bezpańskich kotów z ramienia Urzędu Miasta. Sterylizuje i karmi koty na trzech ogródkach działkowych i różnych dzielnicach Lublina. – Już opadam z sił. To powinny robić fundacje. A także zapobiegać rozmnażaniu i bezdomności. Teraz dużo ludzi do mnie pisze, że oddali koty fundacji i nigdy nie dostali informacji, gdzie one teraz są.
W okolicach ogródków wkrótce pojawią się ogłoszenia o poszukiwaniach Rudego.
– Nie każdy przecież korzysta z Internetu – mówi pani Monika, która nie traci nadziei, że kot się znajdzie. – Nie takiej pomocy od fundacji oczekiwaliśmy, ale stało się, co się stało. Teraz trzeba być dobrej myśli.