Na jednym przekręcie zarabiają nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Kim są? Rzekomymi wnuczkami, siostrzeńcami, bratanicami.
Rzeszowscy funkcjonariusze organizują zasadzkę przed blokiem. 20-letni Arkadiusz K. wpada w nią w momencie odbioru pieniędzy. Trafia na trzy miesiące do tymczasowego aresztu. Nie działa sam. – Jest tak zwanym odbieraczem – mówią rzeszowscy policjanci.
Miesiąc wcześniej Arkadiusz pojawia się przed blokiem mieszkanki ulicy Sportowej w Rzeszowie. Wcześniej dzwoni do niej młoda kobieta. 60-latka myśli, że to bratanica, która ma przyjechać do Polski na wakacje z Kanady. Oszustka przekonuje ją, że jest w Tarnowie i pilnie potrzebuje gotówki na jakieś zakupy.
Mieszkanka Rzeszowa wybiera z banku 25 tys. zł. Z domu bierze 3 tys. zł. W sumie 28 tysięcy zł daje Arkadiuszowi K. Ten nie oddaje ich wszystkich swojemu mocodawcy. Przed śledczymi przyznaje się, że 3 tys. zł chowa do kieszeni. Z 25 tys., które oddaje wspólnikowi, dostaje jeszcze za wykonaną robotę 2 tys. zł.
W lipcu na Podkarpaciu dochodzi do wielu podobnych prób. Mieszkańcy informują policję, ale nie chcą oficjalnie zgłaszać sprawy. Niestety, już po fakcie przychodzą ci, którzy dali się nabrać.
28 lipca, Mielec. Mimo wcześniejszych apeli w mediach i kościołach oszustom daje się nabrać 89-letnią mieszkankę. Podszywającemu się pod siostrzeńca mężczyźnie daje 2 tys. złotych i 3 tys. dolarów. W tym samym czasie 85-letnia staruszka przekazuje jednego dnia dla "wnuczka” 20 tys. zł, następnego 30 tys. zł.
Wiesław Kluk, rzecznik miejscowej policji chwyta się ostatniej deski ratunku. Prosi jeszcze raz, tym razem Radio Maryja, o odczytanie ostrzeżenia na antenie.
To samo dzieje się w Jarosławiu. Na początku lipca mieszkanka ofiaruje 60 tys. znajomemu dla rzekomego siostrzeńca. W tym samym miesiącu w Przemyślu 76-letnia kobieta przekazuje posłańcowi 8 tys. zł. Też dla wnuczka.
Według śledczych oszuści nie pochodzą z Podkarpacia. – W całym kraju działa kilka szajek. Pomysł oszukiwania na wnuczka podchwycili od Rumunów – twierdzą policjanci, którzy ich tropią. Oszuści dzielą się rolami, na dzwoniących i odbierających pieniądze. Potencjalne ofiary wyszukują w starych książkach telefonicznych, w których są jeszcze prywatne adresy. Zawsze wybierają osoby o polskich, starych imionach.
Dlaczego? Jest większe prawdopodobieństwo, że będą to ludzie starsi, a te najłatwiej oszukać. – Potrafią wykonać dziennie po 100 połączeń. Dzwonią, dopóki kogoś nie wkręcą – relacjonują śledczy. Zaczynają rozmowę zwyczajnie: dzień dobry babciu, wujku, ciociu. Tu wnuczek, siostrzeniec, bratanica. Nigdy nie podają imienia krewniaka, czekają aż ofiara same je wypowie.
Oszust ma przygotowanych kilka scenariuszy: choroba, zgubienie pieniędzy, zakup samochodu po okazyjnej cenie. Obiecuje, że odda pożyczkę za kilka dni. Prosi o jak najszybsze jej przekazanie.
Chodzi o czas. Im mniej ma go ofiara, tym większe prawdopodobieństwo, że nie będzie próbowała skontaktować się z rodziną. Potem dzwoni drugi raz tuż przez odbiorem. Informuje, że znajomy czeka pod blokiem.
Oszustów, którzy wyłudzili pieniądze w Mielcu, Jarosławiu i Przemyślu, do tej pory nie ujęto. Jak udało się to rzeszowskiej policji? Komendant miejski Witold Szczekala, twierdzi, że zadziałała prewencja. Miesiąc temu w kościołach proboszczowie odczytali w tej sprawie apel policji. Po nim niemal codziennie policja odbierała po kilka telefonów od osób, do których dzwonili oszuści. W końcu jeden z nich wpadł.
– Sprawca, gdy tylko wyczuje, że ofiara ma jakiekolwiek wątpliwości, rezygnuje z przekrętu – twierdzą śledczy. Rzadko na miejscu zjawia się osobiście organizator procederu. Wysyła wspólnika, by nie wpaść w ręce policji.
Wystarczy, że wykona telefon do ofiary. Operacyjni namierzą go z dokładnością do kilku metrów. Dlatego oszust dzwoni z odległego miejsca w Polsce.
Mężczyzna, który zadzwonił do emeryta z ul. Chrobrego, znajdował się 300 km od Rzeszowa. – Ten, który oszukał mieszkankę Jarosławia, dzwonił z Poznania – dodaje Mariusz Czternastek, oficer prasowy jarosławskiej policji.
– Odbieracze zazwyczaj są wtedy na miejscu. Potrafią przez kilka dni tkwić na przykład w Rzeszowie i czekać na telefon od wspólnika. Wykonują swoją robotę nie więcej jak dwa trzy razy. Potem jest wymiana – mówią policjanci. Zdarza się, że grupa oszustów wyszukuje posłańców wśród osób przesiadujących w barach, klubach, albo wałęsających się po dworcach. Proponują im szybki i łatwy zarobek.
Fot, Kmp Rzeszów