Z frontu światowej batalii o polskie jabłko dotarł następny meldunek. Minister Marek Sawicki zmaga się z ministrem Bartoszem Arłukowiczem. O cóż to? O niesprzeciwianie się resortu zdrowia w... zawieszeniu akcyzy na cydr jabłkowy. Przy pomocy cydru resort rolnictwa chce łagodzić skutki rosyjskiego embarga.
Taki właśnie bezalkoholowy cydr zajmuje półki w amerykańskich supermarketach i jest kupowany chętniej niż sok jabłkowy. Jeden galon (3,9 litra) kosztuje 3,5-4 dolary, co w przeliczeniu na złotówki i litry daje nam przybliżony wynik - 1 litr cydru za 3 złote.
To niestety nie jest wiadomość dobra. Bo za cydr, lekko "podciągnięty” fermentacyjnie do 4,5% zawartości alkoholu można zawołać 9-12 złotych. Czyli 3-4 razy więcej.
Dlatego pewnie polscy producenci, lobbowani przez resort rolnictwa, dyskretnie przemilczają fakt, że cydr nie musi być alkoholowy.
W Ameryce cydr uważany jest za bardzo ważny suplement żywienia. Nie dlatego, że może szumieć w głowie, tylko z powodu bogactwa witamin i mikroelementów w jego wersji bezalkoholowej.
Gdyby także i o to mogło chodzić ministrowi Markowi Sawickiemu, podpowiadamy, aby raczej starał się rozmawiać nie z ministrem zdrowia, a minister edukacji Joanną Kluzik-Rostkowską. Na temat dostarczania cydru dzieciom w szkołach. Tak, jak np. w Ameryce. Wtedy można by mówić o dobrych i szczerych intencjach w rozwiązywaniu problemu. A nie szukaniu okazji do ukręcenia cydrowych lodów.
Bezalkoholowy jabłkowy cydr po 3-4 złote za litr jest wart promowania. Natomiast bezakcyzowy 4-7-procentowy napój alkoholowy zwany cydrem jest tylko rodzajem konkurencji z piwem. Sprytnej, ale czy uczciwej?
Miejmy nadzieję, że spostrzeże tę kombinację nie tylko szef resortu zdrowia, ale także finansów. Nie mieszajcie nam cydrem w głowie, panowie.