27-letni Andrzej Lutak został śmiertelnie potrącony na przejściu dla pieszych. Sprawcą wypadku okazał się lekarz, który po zdarzeniu nie udzielił pierwszej pomocy swojej ofierze, a potem nie przyznał się do winy. Czy rodzina zmarłego doczeka się sprawiedliwego wyroku?
Andrzej Lutak zginał na przejściu dla pieszych, kilkaset metrów od swojego domu. - Przed ósmą rano dostałem informację, że Andrzej nie żyje. Przechodził na drugą stronę ulicy. Został uderzony tuż przed zejściem z pasów – wspomina Leszek Lutak, ojciec ofiary.
Siła uderzenia odrzuciła mężczyznę niemal pięćdziesiąt metrów dalej. Sprawcą wypadku okazał się lekarz.
Na zabezpieczonym monitoringu widać, że tuż po zdarzeniu sprawca podchodzi na chwilę do poszkodowanego, po czym odchodzi w kierunku własnego samochodu. Nie udzielił pierwszej pomocy. Nie sprawdził nawet, czy mężczyzna jeszcze żyje. - Trudno zakładać, że lekarz specjalista nie zna podstawowych czynności, sprawdzających funkcje życiowe. Trzeba wymagać od medyka odpowiedniego zachowania z uwzględnieniem jego kwalifikacji i umiejętności. Powinno to być zachowanie o wyższym progu staranności i zaangażowania od osoby bez wiedzy medycznej – podkreśla Arkadiusz Jóźwik, ekspert prawa medycznego, radca prawny.
Ofiarę potrącenia reanimować zaczęli dopiero policjanci, którzy przyjechali na miejsce po kilku minutach.
Sprawa znajdzie swój finał w sądzie. Za wypadek drogowy ze skutkiem śmiertelnym sprawcy grozi osiem lat pozbawienia wolności, albo rok w zawieszeniu, jeśli dobrowolnie podda się karze. W tej sprawie prokurator wysłał akt oskarżenia, uwzględniający dobrowolne poddanie się karze. Lekarz ma być skazany na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
Posiedzenie w tej sprawie odbędzie się na początku marca, ale ojciec ofiary już zapowiada, że na takie rozwiązanie się nie zgodzi. Wtedy sprawa trafi prawdopodobnie do ponownego rozpatrzenia.
- Gdyby się z nami skontaktował i uderzył się w piersi, czy poprosił o wybaczenie, inaczej bym patrzył na tę sytuację – wyznaje Leszek Lutak.
- Mamy tu dwa czyny do rozpatrzenia. Kierowca, który nie udziela pomocy ofierze wypadku popełnia czyn zabroniony. Było kogo ratować. Ta pomoc była obiektywnie możliwa. Prokurator powinien uwzględnić te okoliczności w innym, lub tym samym postępowaniu – zaznacza Arkadiusz Jóźwik.
Lekarz został przesłuchany dopiero po dwóch tygodniach od zdarzenia. Początkowo nie przyznał się do winy i odmówił składania zeznań. Dopiero po miesiącu, zmienił swoje stanowisko. Przyznał się i zaproponował dobrowolne poddanie się karze. Tego samego dnia, prokurator zakończył śledztwo.
- Nie chcę wchodzić w szczegóły i ocenę tego materiału dowodowego – ucina krótko Artur Terlecki, zastępca prokuratora okręgowego w Rzeszowie.
Z akt sprawy nie zdołaliśmy się dowiedzieć, z jaką prędkością jechał sprawca wypadku. Lekarz zeznał ,że potrącił człowieka, ponieważ widoczność była ograniczona, a przed przejściem dla pieszych nie było odpowiednich znaków drogowych. - Nie spotkałem się z sytuacją, żeby w tego typu sprawach nie zbadano dokładnie prędkości kierowcy w momencie uderzenia – podkreśla Piotr Gajewski, rzeczoznawca samochodowy.
Według świadków zdarzenia lekarz prawdopodobnie znacznie przekroczył dozwoloną prędkość. Aby ją ustalić, skorzystaliśmy z pomocy biegłego rzeczoznawcy samochodowego.
- Analizując ten przypadek na podstawie monitoringu można domniemywać, że samochód jechał z prędkością około 93 km/h – wskazuje Gajewski.
Lekarz odmówił rozmowy z naszym reporterem. - Nie chcę w tej sprawie rozmawiać. Sprawa jest w sądzie i teraz nie ma o czym mówić.
Ojciec ofiary liczy na sprawiedliwy wyrok. - Nie czuję wobec niego nienawiści. Jedyne czego chcę, to aby został sprawiedliwie ukarany – kończy Leszek Lutak.