Nowojorczycy są wściekli na swojego burmistrza Michaela Bloomberga. Uważają, że nie potrafił sprostać katastrofie śnieżnej, jaka nadciągnęła nad miasto w drugi dzień świąt. Musi więc odejść – żądają.
Jeszcze niedawno nowojorczycy zmienili prawo wyborcze, aby Michael Bloomberg nie musiał wyprowadzać się z Ratusza po dwóch kadencjach, tylko nadal dzierżył ster rządów.
Kiedy nadciągnęła śnieżyca w oczy rzucało się, że na ulicach nie było jakichkolwiek pojazdów NYC Sanitation (miejskiego przedsiębiorstwa oczyszczania). Ani nie odgarniały śniegu, ani nie posypywały nawierzchni chlorkiem wapnia powodującym jego topnienie.
Było to o tyle dziwne, iż w przeszłości takie reakcje były natychmiastowe i nawet ironizowano, że drogowcy atakują śnieg nim zdąży... spaść.
Od dnia ataku śnieżycy nie wywożono nie tylko śniegu, ale też śmieci. Ich zwały szybko rosną. Wraz z pryzmami śniegu tworzą księżycowe obrazy na ulicach.
Pytany na konferencji prasowej Bloomberg żartował, że media przesadzają. O co chodzi? – pytał. Przecież teatry na Broadway'u są pełne. Turyści chodzą po Manhattanie. Samochody jeżdżą. Słowem – jakieś czepianie się.
W tym samym czasie śnieg paraliżował Brooklyn, Queens, Bronx i Staten Island. Ludzie zostali uwięzieni w domach, ich auta zasypane. W niektórych częściach miasta zabrakło prądu. Zaczęło dochodzić do sytuacji dramatycznych. Przez zasypane ulice nie mogły przejeżdżać pojazdy służb ratowniczych.
Karetki pogotowia grzęzły po drodze do wezwań. Często w ogóle odmawiano ich wysyłania. Do najbardziej dramatycznej sytuacji doszło w brooklyńskiej dzielnicy Crown Heights, zamieszkiwanej przez Żydów z hasydzkiego odłamu Lubawiczerów i społeczność murzyńską.
Będąca w dziewiątym miesiącu ciąży, 22-letnia studentka, której nazwiska nie ujawniono, zaczęła rodzić. Wezwała pogotowie. Po dziewięciu godzinach oczekiwania, wielokrotnych ponagleniach i braku jakiejkolwiek pomocy, postanowiła sama wyjść na ulicę i prosić o pomoc.
W hallu budynku upadła i na podłodze urodziła dziecko. Nim karetka wreszcie dotarła, noworodek zmarł. Historia ta przelała czarę goryczy i przebrała miarę wściekłości nowojorczyków. Zaczęli domagać się głowy Bloomberga.
Dodatkowo do Dana Hallorana, republikańskiego radnego miejskiego z dzielnicy Queens zgłosili się trzej pracownicy służb oczyszczania i dwaj "supervisors” z miejskiego Wydziału Transportu z informacją, że... Sanitation miała otrzymać "zalecenia”, aby nie śpieszyć się z akcją odśnieżania.
Według nich, ruszający do pracy słyszeli: " Burmistrz zobaczy, jak bardzo nas potrzebuje”, "Będzie mnóstwo godzin nadliczbowych”. Radny, w przeszłości oficer policji i prokurator, publicznie ujawnił te rewelacje i zażądał od burmistrza Bloomberga natychmiastowych wyjaśnień. Temat podjęły media nie tylko lokalne, ale i ogólnoamerykańskie.
Bloomberg, przyparty do muru, przyznał, że miasto nie poradziło sobie z zimą, przeprosił mieszkańców i wszczął śledztwo w sprawie opóźniania odśnieżania. Jeżeli zarzuty miałby się potwierdzić, w sprawę wkroczy bez wątpienia prokuratura.
Wygląda to bowiem zarówno na działanie na szkodę mieszkańców, jak też na próbę zaszkodzenia i wywarcia presji na Bloomberga. Teoria "sabotażu” wymierzonego w burmistrza przez miejskich oczyszczaczy też ma już zwolenników. W ściśle prywatnych rozmowach pracownicy Sanitation mówią, że to, co usłyszał radny Halloran nie jest fantazją.
Komisarz Sanitation Department, John Doherty upiera się, że coś takiego nie mogło mieć miejsca. Cóż jednak może innego powiedzieć?
Równie gorliwy w zaprzeczaniu jest Harry Naspoli, szef potężnego związku zawodowego Uniformed Sanitationmen's Association, grupującego pracowników oczyszczania.
W Nowym Jorku tyle zarabiają i takie mają przywileje, że dostanie się do pracy w Sanitation jest dla wielu marzeniem życia. Wspomniany Naspoli usiłuje przechodzić do ofensywy i rezonuje, że w oczyszczaniu miasta nie jest obsadzonych 400 miejsc pracy, a jest to taka służba, że nie powinno się na niej oszczędzać, bo ludzie... nie po to płacą podatki.
Dan Halloran z pewnością nie popuści i zmusi Michaela Bloomberga do wyjaśnień i zapewne jakiejś akcji. Ma za sobą opinię całego miasta. Halloran by zagorzałym przeciwnikiem stworzenia możliwości ubiegania się Bloomberga o trzecią kadencję. Teraz ma dowód słuszności swej postawy.
Nowojorski radny ma dodatkowe mocne argumenty. Są nimi rosnące zwały śnieci, w niektórych miejscach osiągające już wysokość zalegających obok pryzm śniegu. Od dnia ataku śnieżycy nie były usuwane.
Nowojorczycy głośno mówią, że Bloolmberg był dotąd "dzieckiem szczęścia”, bo żadnej spektakularnej sytuacji kryzysowej nie musiał stawiać czoła. Tak, jak chociażby jego poprzednik Rudi Giuliani, który zasłynął sprawnością i poświęceniem w kierowaniu miastem po ataku na World Trade Center 11 września 2001 roku.
Giuliani na swego następcę wskazał Bloomberga, a nowojorczycy to uszanowali. Teraz nawołują Bloomberga, aby wołał do pomocy... Giulianiego. A najlepiej, żeby podał się do dymisji.