Zgodnie z żydowską tradycją religijną pogrzeb zmarłego w minioną sobotę Elie Wiesela musiał się odbyć najpóźniej przed zachodem słońca dnia następnego. Tak też się stało. Zgodnie z życzeniem rodziny, ceremonia w nowojorskiej Fith Avenue Synagogue (Synagodze Piątej Alei) miała charakter ściśle prywatny i uczesniczyło w niej około stu osób. Trumna kryjąca zwłoki miała najprostszą możliwą formę: zbita została z prostych, niemalowanych desek, bez jakichkolwiek ozdób.
Sześć milionów zgładzonych Żydów w czasie Holocaustu na taką nawet najprostszą trumnę mogło liczyć w najlepszym razie i jako największy wtedy dar.
Marian, żona zmarłego, której towarzyszył jedyny syn Elisha, przybyła na wózku inwalidzkim. To właśnie Elisha wygłaszał eulogię żegnającą swego wielkiego ojca.
Powiedział, że na kilka dni przed śmiercią Elie Wiesel wyznał mu, że wszystkiego czego teraz pragnie najbardziej, to spacer po rodzinnym Sigthetcie z ojcem, matką i siostrami.
„Myślałem, że jestem gotowy na to, co się stało. Nie byłem gotów. Ojciec był Człowiekiem wiary, ale ja nie jestem. Ojciec pytał Boga o jego decyzję, Ja mogę zapytać tylko o egzystencję mego ojca. Czy ktoś mi teraz może pomóc? Jak mój ojciec może mi teraz przekazać swą miłość, kiedy już nie zyje?”
Wspomianał swego ojca, który dla świata był tytanem moralnym, jako prostego człowieka zafascynowanego dzieleniem się z synem bułkami z dżemem jagodowym i kochającym podjadać czekoladę.
Kantor synagogi, rodzinnie związany z Pułutuskiem Joseph Malovany, łamiącym się ze wzruszenia głosem deklamował stosowone wersety religijne i śpiewał pieśni.
Rabin Sal Roth mówił, że zawsze słuchał modlitw Elie Wiesela z podekscytowaniem. Modlący się miewał bowiem trudne pytania do Wszechmogącego, jakie mógł mieć tylko ktoś, kto przezył Holocaust.
Abraham Foxman, długoletni dyrektor Ligi Przeciw Zniesławianiu, jeden z najbliższych przyjaciół zmarłego, wspominał go, jako człowieka skoncentrowanego na moralnym wymiarze zbrodni Holocasutu, ale także o tym czego ta lekcja może nas nauczyć.
Ja zapamiętam Elie Wiesela z wielu powodów. Najbardziej chyba jednak z sytuacji, kiedy za jego wsparciem, Jan Karski pośmiertnie otrzymał Prezydencki Medal Wolności. Było oczywiste, że order powinna odbierać rodzina bohatera. Napotkało to jednak dziki opór ówczesnego MSZ. Podobnie jak inna opcja, że medal odbierze Elie Wiesel i przywiezie do Polski.
Pamiętam rozmowę z Elie Wieselem, któremu przekazano z Waszyngtonu, że polska dyplomacja staje dosłownie na głowie, że to ona musi przejąć medal. „Nie toczymy głupich wojen z głupimi ludźmi. O nich i tak nikt nie będzie pamiętał. O Karskim – wszyscy i zawsze” – powiedział mi wtedy.
W rzeczy samej. Kto dziś pamięta o kreatorach akcji udaremnienia odbierania Prezydenckiego Medalu Wolności przez rodzinę Jana Karskiego lub przez Elie Wiesela?
Po ceremoni w syngodze, złożenie trumny do grobu na cmentarzu Sharon Gardens w podnowojorskiej miejscowości Valhalla, odbyło się już tylko w gronie rodziny.
Elie Wiesel otrzymał ordery od wszystkich najważniejszych państw świata. Od Polski – żadnego.
Elie Wiesel was a great moral voice of our time and a conscience for our world. He was also a dear friend. We will miss him deeply.
— President Obama (@POTUS) 2 lipca 2016