Najwięcej par zdecydowanych na podwodny ślub przyjeżdża z USA, Niemiec i Anglii. Ostatnio jednak coraz więcej gości pojawia się z Rosji i Polski.
• Zacznę od pytania o Pani nazwisko. Brzmi po polsku...
– Już o tym słyszałam od moich klientów z Polski. "Niestety”, jestem Holenderką z niewielkiego miasteczka niedaleko granicy z Belgią. Kobus to staroflamandzkie imię męskie, dziś już nadawane sporadycznie oraz nazwisko. Nie jakieś bardzo popularne, ale też nie taki znów niespotykane.
• Co robi Holenderka na meksykańskiej Riwierze?
– Pracuję dla znanej hiszpańskiej grupy "Iberostar”, która posiada tu kompleks pięciu ośrodków (resortów) turystycznych: Paraiso del Mar, Paraiso Beach, Playa Paraiso, Linda Maya i Grand Hotel. W sumie dwa tysiące pokoi w formule "all inclusive”. Ze świetną kuchnią, warunkami rekracji, programem artystycznym etc. No i murowaną, słoneczną pogodą.
• Ilu gości rocznie?
– W zeszłym roku odwiedziło nas 1.243.606 osób.
• A w tym? Podobno turystyka do Meksyku przeżywa kryzys wywołany "świńską grypą”... Ludzie boją się przyjeżdżać?
– To opinia zdecydowanie przesadzona. Podobnie, jak cała ta "panika” wywołana grypą. Przecież tradycyjna grypa przynosi znacznie gorsze skutki. Frekwencja w naszych ośrodkach wynosi 50 procent, co – jak na tę porę roku – jest wynikiem zupełnie przyzwoitym. Pokazuje ona, że ludzie zachowują realizm i nie ulegają histerii.
• Skąd najczęściej przylatują wasi goście?
– Tradycyjnie ze Stanów Zjednoczonych. Amerykanie bardzo lubią Meksyk, to dla nich sąsiedzki i bardzo chętnie wybierany kierunek. Na półwysep Yucatan, do Cancun leci się z Nowego Jorku raptem 4,5 godziny, krócej niż do Los Angeles. Na drugim miejscu wymienić można Niemców i dalej – Anglików, Holendrów, Belgów, Hiszpanów i Francuzów. Bardzo dużo jest także Rosjan.
• A Polaków?
– Coraz więcej. Podobnie, jak w przypadku Rosjan, nasi polscy goście to najczęściej mieszkańcy... USA. Choć są też grupy z Polski.
• Poza typową ofertą wczasową specjalizujecie się także w... ślubach.
– To prawda. Jest to nasze "specialite de la maison”. Staramy się, aby ślub u nas naprawdę pozostawał wydarzeniem wspominanym do końca życia.
• I jak to robicie?
– Przede wszystkim oferujemy cały kompleks usług. Od ubrania pary młodej do ślubu, poprzez kreację jej fryzur, przygotowanie ceremonii ślubnej na plaży z udziałem duchownego, z kwiatami w stosownej oprawie muzycznej (od skrzypka-solisty po orkeistrę kameralną), po przyjęcie weselne dla dowolnej liczby gości, po profesjonalny serwis fotograficzny i filmowy.
• Łącznie ze zdjęciami... podwodnymi w strojach ślubnych.
– Morze i woda są głównymi atrakcjami naszych ośrodków. Tradycją jest, że pary młode w swoich strojach skaczą do wody czy zanurzają się w nich pod wodę. Jest to bardzo romantyczne i naturalnie staramy się to stosownie udokumentować fotograficznie czy filmowo. M.in. przy pomocy zdjęć podwodnych. Bez przesady mogę powiedzieć, że pary młode właśnie te sesje zdjęciowe lubią najbardziej.
• Skąd młodzi najczęściej przybywają na takie śluby?
– Najczęściej są to Amerykanie, choć nie brakuje Europejczyków. Także Polaków...
• Nie są to pewnie imprezy tanie?
– Zależy, co rozumiemy pod tym pojęciem. Amerykanie twierdzą, że impreza ślubno-weselna na 20-30 osób wychodzi u nas taniej niż w Nowym Jorku. Przykładowo, podstawowy pakiet ceremonii religijnej na 10 osób to 2.100 dolarów (oczywiście bez kosztów ich przylotu). Zdarzały się już wydarzenia na ponad sto osób z kilkudniowym pobytem.
• Wspomina Pani o ceremonii religijnej... Ślubu udziela pod baldachimem na plaży "prawdziwy” ksiądz?
– Naturalnie. Może to być duchowny każdej dowolnej religii: ksiądz katolicki, protestancki pastor, prawosławny pop czy nawet rabin. Para młoda może ze swoim duchownym przybyć lub możemy go zaprosić my, wedle życzenia. Na któryś rosyjski ślub pop przyleciał specjalnie z Moskwy, a na polski ksiądz z Mexico City.
• A cywilna opcja ślubu?
– Też jest możliwa. Udziela go wtedy odpowiedni urzędnik meksykański lub – co też już nam się zdarzało – konsul z kraju pary młodej.
• Rozumiem, że nad całością takiego wydarzenia czuwa jakiś... reżyser-producent?
– Oczywiście, choć u nas się to nazywa: koordynator. Osoba taka jest odpowiedzialna, żeby wszystko przebiegało zgodnie z przyjętym scenariuszem, miało swój czas i swoje miejsce, a młoda para i goście byli zadowoleni od początku do końca.