Sponsoring, czyli seks za pieniądze, stał się dla młodych ludzi sposobem na zarabianie pieniędzy. Powszechnym i akceptowanym. „Licealistki” i „studentki” wystawiają na sprzedaż nawet „swój pierwszy raz”.
Wysoką cenę właściciele serwisów tłumaczą tylko i wyłącznie potrzebą wyeliminowania erotomanów, którzy chcą wyłudzić nagie fotki od ogłaszających się dziewczyn. W rzeczywistości, SMS-y to dla twórców sex-stron, źródło niezłych zysków.
Trudniej pogadać
Dotrzeć do dziewczyn szukających sponsorów jest łatwo. Namówić je na rozmowę dużo trudniej. Po długich namowach udało nam się spotkać z Elą (imię zmienione), byłą studentką z Rzeszowa.
– Dlaczego to robię? Powody są trzy. Pieniądze. Pieniądze. Pieniądze. Pochodzę z przeciętnej rodziny, na podstawowe potrzeby zawsze mi starczało. Ale ja marzyłam o dobrych ciuchach, podróżach i własnym pięknym mieszkaniu. I to wszystko mam – opowiada dziewczyna.
W Rzeszowie znalazła pierwszego sponsora. Był to zadbany – jak mówi Ela – sympatyczny mężczyzna, po czterdziestce. Spotykali się kilka razy w miesiącu. Za każde spotkanie płacił jej 300–400 zł. To jej nie wystarczało, dlatego w poszukiwaniu zamożniejszych sponsorów, wyjechała na stałe do Warszawy.
Na sex-stronach oraz na własnej witrynie ogłasza się jako „studentka poszukująca sponsora”. Za pomoc finansową (nie mniej niż 500 zł za spotkanie) od paru lat oferuje seks klasyczny, francuski, analny, grupowy, „dominację”, „uległość” i parę innych „atrakcji”, których angielskie nazwy niewtajemniczonym nic nie powiedzą. Chętnych nie brakuje. Zarabia ok. 15 tys. zł miesięcznie.
To już problem!
Ile młodych kobiet zarabia pieniądze w ten sposób? Dr Leszek Gajos, socjolog, nie zna dokładnej odpowiedzi – bo dotąd nikt nie przeprowadził szczegółowych badań na dużą skalę.
– Wszystko jednak wskazuje, że coraz więcej młodych ludzi korzysta ze sponsoringu. Przyczyna? Młodzież zaczęła powszechnie akceptować prostytucję jako metodę zarobkowania. A od akceptacji do realizacji jest blisko – opowiada socjolog.
Dziewczyny poszukujące sponsorów, choć handlują własnym ciałem – nie nazywają tego prostytucją, a siebie prostytutkami.
– Nigdy nie byłam w układzie sponsorowanym. A pana poszukuję do miłych, kulturalnych, spotkań. Nie jestem utrzymanką, raczej współczesną gejszą – napisała 19-latka z Rzeszowa. „Gejsza” w zamian za „stałą pomoc finansową” oferuje: seks tradycyjny, oralny i analny.
Tylko studia rzuciłam
19-latka z Tarnobrzega też szuka kulturalnego pana, od którego oczekuje stałego comiesięcznego wynagrodzenia. W swoim anonsie tłumaczy tak: Nie jestem taka i w sumie to dla mnie nowa sytuacja... Do której zmusiła mnie sytuacja finansowa.
– Gdy parę lat temu zaczynałam zarabiać w ten sposób, rzeczywiście byłam studentką. Myślałam, że to tymczasowe zajęcie. Zarobię na ciuchy, wakacje i skończę z tym. Ale gdzie tam. Jedyne co rzuciłam, to studia – opowiada Ela.
Choć przestała studiować, nadal ogłasza się jako „studentka”, bo faceci woleli być sponsorem studentki, niż klientem prostytutki. – Naprawdę kilka razy próbowałam z tym skończyć. Nie udało się, bo nie potrafiłam inaczej zarabiać dużych pieniędzy, do których się przyzwyczaiłam.
– To jest problem większości kobiet, które zarabiają swoim ciałem. Ciężko jest im z tym zerwać – przyznaje dr Leszek Gajos.
Nie umie tego ocenić
„Donatella” z Rzeszowa napisała do nas, że przez dwa lata była utrzymanką trzech sponsorów. Wszyscy byli mężczyznami po trzydziestce, z wyższym wykształceniem i dobrze płatną pracą. Dwóch miało rodziny. Płacili jej 1500–3000 zł miesięcznie, czasem ofiarowali ekstraperfumy i ciuchy. – Teraz mam 22 lata i nie umiem ocenić, czy to był dobry, czy nie, sposób zarabiania na życie...
– Prostytucja istnieje od zawsze – podkreśla Gajos. – Ale przerażające jest to, że obecnie stała się powszechnie aprobowana przez młodych ludzi.
Wszystko na sprzedaż
Młode kobiety handlują nawet swoją niewinnością. Tak, jak 17-letnia uczennica liceum z Rzeszowa, która w swoim anonsie napisała tak: Chciałabym wreszcie oddać komuś coś, co mam w sobie najlepszego: moje dziewictwo. Chodzi mi o jednorazowe spotkanie...
Najpierw podszywając się pod się pod sponsora zainteresowanego ofertą, potem już jako dziennikarze, nawiązaliśmy z nią kontakt.
– Nie. Moje ogłoszenie to nie żart. Chcę żeby było to jedno niezobowiązujące spotkanie – I wytłumaczyła, dlaczego szuka kupca na swoją niewinność: – Dziewictwo ma dla mnie małe znaczenie. Prędzej, czy później je stracę. A skoro mogę na tym trochę zarobić, to czemu nie?
– Niewinność została spłycona i zbanalizowana, m.in. przez media i reklamy. Wręcz jest wyparta ze świadomości społecznej, bo nawet w Wikipedii nie ma takiego hasła. A przecież to wartość cenna i głęboka – mówi prof. Aleksander Bobko.
Zwykłe oferty
Tekst o ofercie licealistki rozgrzał do czerwoności fora internetowe. Padło mnóstwo głosów oburzenia i niedowierzania. Ale ta oferta to także nic nadzwyczajnego. Aby się o tym przekonać wystarczy w okienko najpopularniejszej wyszukiwarki internetowej wpisać dwa słowa: Sprzedam dziewictwo. A wyskoczy całkiem sporo ofert. Takich, jak ta:
Mam 18 lat. Jestem drobna, ładna. Wzrost: 163 cm, waga: 49 kg. Wymiary: 90/63/88. Będę odpowiadać jedynie na maile ze zdjęciem. To całkowicie przemyślana decyzja, dlatego też przy człowieku, który zdecyduje się zapłacić za moje dziewictwo muszę czuć się swobodnie (...)
Ofert poszukiwaczek i poszukiwaczy (bo młodzi mężczyźni też się ogłaszają) sponsorów, przybywa w Internecie. Można je cytować w nieskończoność. Różnią się szczegółami. Łączy ich jedno – we wszystkich chodzi o to samo. O seks za pieniądze.
– Sponsoring staje się zjawiskiem coraz powszechniejszym i bardzo niepokojącym. Świadczy bowiem o tym, że seksualność, ważna i głęboka sfera życia człowieka, stała się banalnym, spłyconym dobrem konsumpcyjnym, którym można handlować – uważa prof. Aleksander Bobko, etyk i prorektor Uniwersytetu Rzeszowskiego.
Wedle dr. Leszka Gajosa, za taki stan rzeczy odpowiadają wszystkie instytucje mające za cel wychowanie młodzieży: szkoła, Kościół, a przede wszystkim rodzina.
– W rodzinie następuje całkowity rozpad więzi. Rozmowę zastępuje wymiana jednostronnych komunikatów. To swoisty paradoks, bo szczęśliwa, rozumiejąca się rodzina, to marzenie większości Polaków.