"Nie zostanie już pilotem, ani nie będzie pracować jako inżynier lotnictwa, nie będzie żoną, ani matką... Rodzice nie powinni żyć dłużej od swoich dzieci, za duży ból temu towarzyszy” – pisze na swoim blogu brat Justyny Moniuszko, Grzegorz.
– Za szybko, za wcześnie – mówią jej znajomi z klubu spadochronowego i harcerstwa. Bo Justyna kochała życie i miała dopiero 25 lat. Żyła intensywnie. Skakała ze spadochronem, latała na szybowcach, uprawiała wspinaczkę. Od kilku lat była stewardessą, najpierw w LOT, potem w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego. Latała z najważniejszymi osobami w państwie. Zginęła 10 kwietnia, na służbie, tak jak pozostali członkowie załogi samolotu Tu-154.
Już nic nie ma sensu...
Rodzina Justyny o katastrofie Tu-154 dowiedziała się z radia. Od razu przyszła myśl, że Justyna mogła lecieć tym samolotem... Gdy komórka dziewczyny nie odpowiadała, zaczęli dzwonić do 36. SPLT. Tuż po godz. 10. poznali straszną prawdę. Na początek tato, Zdzisław Moniuszko, i babcia, Helena Rafałowska. Mama Justyny akurat była za granicą, podobnie jak brat.
Mama od razu wróciła do Polski, brat Grzegorz, który w Holandii prowadził badania naukowe, musiał poczekać, aż na jego miejsce przyjedzie zastępca.
Na swoim blogu napisał "Ciągle jestem poza granicami kraju i przed poniedziałkiem raczej nie dam rady się stąd ruszyć. Nie mam zresztą ochoty być na pogrzebie, na który i tak pójdę, ale muszę przynajmniej jakoś pomóc rodzicom, którzy odchodzą od zmysłów. Teraz siedzę samotnie na obczyźnie, bezmyślnie czytając kolejne informacje o tej katastrofie, pomiędzy kolejnymi napadami płaczu. Nie wiem po co to robię, chyba po prostu muszę robić cokolwiek, mimo że wszystko nie ma sensu”.
Druga babcia Justyny, Marianna Moniuszko, była wtedy u siebie, w Downarach (pow. moniecki).
– Jak wyszłam z domu, wszyscy sąsiedzi do mnie przybiegli, każdy chciał objąć, pocieszyć... – wspomina Marianna Moniuszko. – Od razu przyjechałam do domu syna w Białymstoku.
Mama poleciała do Moskwy
Przyleciał tu też śmigłowcem płk Marek Miłosz z 36. SPLT, aby osobiście przekazać rodzinie wieści o tragicznej śmierci Justynki, którą znał i cenił. Obiecał wszelką pomoc.
Najtrudniejsze zadanie stanęło przed mamą Justyny. Gdy tylko dojechała do domu, musiała pojechać do Moskwy. – W domu może minutę była, tyle co wysiadła z autobusu, zaraz pojechała do Warszawy, a stamtąd do Moskwy, aby zidentyfikować ciało córki – opowiadają babcie Justyny. – Już nie może być gorszej tragedii...
Skoczyły i wylądowały w... sadzie
Lotnictwem Justyna zafascynowała się, gdy miała 17 lat. Była harcerką, zastępową 93 BDH "Na Próbie” im. Roberta Baden-Powella.
– Była zastępową zastępu “Świetliki” – wspomina Karolina Sarosiek, drużynowa Justyny. – Miała pod opieką najmłodsze dziewczyny. Poświęcała się im całym sercem. Potem robiła kurs drużynowych, stopień przewodnika. Wtedy trzeba wykonać zadanie, które każdy zdający sam sobie wybiera. To ma być taki prywatny wyczyn. Justyna ze swoją przyjaciółką Marzeną, wybrały skok na spadochronie.
– To ja ją wciągnęłam w harcerstwo – wspomina Marzena Pietralska, najbliższa przyjaciółka Justyny. Znały się od podstawówki. – I ja namówiłam na kurs spadochronowy... To był akurat długi weekend majowy, pojechałyśmy do Radawca. Ale nie udało nam się ani razu skoczyć, taki był wiatr. Poznałyśmy tylko teorię. Za to w następny weekend już skakałyśmy. Też wiało, ale leciałyśmy jakieś 20 metrów od siebie i krzyczałyśmy, jak jest fajnie...
Mimo, że dziewczyny wylądowały w sadzie, nie zraziły się do skoków. Wręcz przeciwnie. Potem wiele razy skakały razem w Aeroklubie Białostockim. Skoki stały się wielka pasją Justyny, w ciągu kilku lat wykonała ich ponad 250. Miała własny spadochron. Zainteresowała się też szybowcami. Jeździła do pracy w wakacje, aby zarobić na swoje pasje.
– Mało jest osób, które i latają i skaczą – mówi Cezary Subieta, instruktor spadochronowy z Aeroklubu Białostockiego, który pamięta Justynę ze wspólnych skoków. – A Justyna robiła te dwie rzeczy. Miała ogromne zamiłowanie i do spadochronów i do szybowców. 250 skoków to niemało, jak na jej młody wiek. Na pewno mogła iść dalej w tym kierunku.
W harcerstwie była pięć lat. Odeszła w 2004 roku, po maturze, którą zdawała w III LO. – Powiedziała, że chce latać – mówi Karolina.
Justyna dostała się na pilotaż na Politechnice Rzeszowskiej, potem przeniosła się na Politechnikę Warszawską na Wydział Mechaniczny, Energetyki i Lotnictwa. Tu w 2006 r. została pierwszą w historii miss tej uczelni. Trzy lata temu, też za przyczyna Marzeny, zaczęła swoją przygodę jako stewardessa.
– Było ogłoszenie o naborze do takiej pracy, składałam swoje papiery, namówiłam Justynę – opowiada Marzena. – Zgłosiła się na 5 minut przed końcem, przeszła pozytywnie wszystkie etapy. Została zatrudniona. To była umowa na jeden sezon, potem udało jej się dostać do 36 SPLT. Ta praca bardzo jej się podobała. Latała z najważniejszymi osobami w kraju, a przy okazji mogła zwiedzać wiele miejsc.
Na razie siostrzyczko...
– Gdy wyjechała na studia nasz kontakt był już rzadszy. Ostatnio widziałyśmy się na wakacjach, na lotnisku. Justyna była jak zawsze szczęśliwa, uśmiechnięta, składała swój spadochron... – wspomina Karolina Sarosiek.
– Ostatni raz skakaliśmy razem dwa lata temu, w Warszawie – pamięta Cezary Subieta. – Justyna jak zawsze była bardzo pogodna, uśmiechnięta.
Marzena od kilku lat mieszka nad morzem, ale kontakt z przyjaciółką miała cały czas. Justyna bardzo się cieszyła, gdy Marzena spodziewała się dziecka. Razem oglądały zdjęcia z USG...
– W ostatnie święta u mnie była – wspomina babcia Marianna. – Taka radosna, uśmiechnięta. Zapomniała torby. Przyjechała po nią na drugi dzień, ale jakaś taka smutna. Pytałam, dlaczego. Mówiła, że długo telewizję oglądała.
Śmierć Justyny dla wszystkich była szokiem.
– Gdy włączyłam w sobotę telewizję i zobaczyłam, że była katastrofa, od raz do niej zadzwoniłam – wspomina Marzena. – Miała wyłączony telefon. To był zły znak. Jej znajomy z pracy potwierdził, że miała tego dnia lot. Ciągle nie wierzyłam, miałam nadzieję, że może miała szczęście, że przeżyła. Tyle razy w życiu jej się udawało.
– Tyle miała planów – dodaje powstrzymując łzy babcia Helena. – Mówiła, że już jest inżynieram, jeszcze zostało jej zrobić magistra... W tym roku miała się bronić. Chciała pracować w lotnictwie. To była jej pasja i marzenie.
Rozumieliśmy to, choć baliśmy się związanego z tym niebezpieczeństwa.
Justyna chciała zostać instruktorem spadochronowym. – Chyba każdy, kto skacze, ma taki plan, marzenie, aby kiedyś uczyć innych – mówi Cezary Subieta.
Babciom mówiła, że chce wrócić do Białegostoku, bo ma tu przecież powstać lotnisko. Miała wiele planów...
"Mimo, że była młodsza ode mnie, z racji swojej otwartości i energii życiowej, miała znacznie więcej przyjaciół i znajomych, z nią po prostu zawsze było wesoło” – pisze na swoim blogu brat Justyny, – "Śmialiśmy się, że razem stanowimy kompletną osobę z właściwą dozą energii i radości wnoszonej przez nią za nas dwoje, oraz ostrożności i powolności, których ja mam w nadmiarze. Teraz pozostała tylko połowa tej osoby, czuję się ułomny, jakby ktoś pozbawił mnie połowy istnienia.(...) Mam nadzieję, że śmierć doczesnego ciała nie jest końcem istnienia, gdyż tylko ta nadzieja mi pozostała... Na razie siostrzyczko...”
Katastrofa samolotu prezydenta w Smoleńsku - pełna lista ofiar (MSZ)
Smoleńsk: Katastrofa samolotu Tu 154. Prezydent Lech Kaczyński był na pokładzie. Nikt nie przeżył