Trzech nastolatków śmiertelnie skatowało 54-latka. Bili go pięściami po twarzy, kopali po całym ciele i głowie. 54-latek zmarł następnego dnia. Jeden z napastników miał na swoim koncie śmiertelne pobicie sąsiada. Dlaczego był na wolności?
Pan Jan Śpiewla został brutalnie pobity przez trzech nastolatków przy stacji benzynowej w Zelczynie koło Skawiny. - Bili go pięściami. Jak w worek treningowy. Jeden go bił, a pozostali kopali. Zmasakrowali mu twarz – powiedział jeden z mieszkańców Zelczyny. Pierwszej pomocy udzieli mężczyźnie pracownicy stacji benzynowej i pobliskiego baru. Pan Jan prosił, by nie wzywać pogotowia.
- Trzeba było od razu wezwać karetkę. A oni [napastnicy – red.] go nastraszyli, że jak zadzwoni, to go pobiją. Bał się ich – dodaje sąsiad pana Jana. Poturbowany 54-latek spędził kolejną noc przy budynkach okalających stację. Rano znaleziono go martwego. - Dziwie się, że nikt na stacji benzynowej nie widział tego i nie zareagował. Takie mamy społeczeństwo, często ludzie odwracają się, wolą nie widzieć – mówi Grzegorz Lelek, sołtys sąsiedniej Ochodzy.
Z trójki napastników najbardziej agresywny był 17-letni Gracjan S. Nastolatek uciekł z Młodzieżowego Ośrodku Wychowawczego w Chęcinach. Trafił tam kilka miesięcy temu, bo pobił sąsiada, który także zmarł. - Nie zauważyłem u niego elementów skruchy, żalu po tym, co zrobił. To wzbudziło mój największy niepokój, że z tym chłopcem jest coś nie tak. Taka postawa świadczy o jego cechach psychopatycznych. To już coś więcej niż demoralizacja – uważa Bogdan Kalwat dyrektor Powiatowego Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Podzamczu.
Matka pierwszej ofiary brutalnego nastolatka doskonale pamięta stan, w jakim po pobiciu był jej syn. - Jak go zobaczyłam, to nogi się pode mną ugięły. Nie wiedziałam, co mam robić. Zaczęłam krzyczeć. Był cały we krwi, pod nim była wielka kałuża - wspomina Maria Pacułt. Gracjan S. po pobiciu sąsiada, ze względu na swój młody wiek nie trafił do aresztu, czy zamkniętego zakładu poprawczego. Wysłano go do otwartego Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Chęcinach. Kiedy ofiara zmarła, prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie śmiertelnego pobicia. Wtedy Gracjan S. pierwszy raz uciekł z zakładu. Bał się więzienia. Przyjechał do rodzinnego domu. Został zatrzymany przez policję i odwieziony do ośrodka. Uciekł drugi raz. Także wówczas pojawił się w domu. Widziała go pani Maria, matka pierwszej ofiary. Powiadomiła o tym policję.
Dlaczego policja nie zareagowała? Policja twierdzi, że piątkowej rozmowy nie ma na żadnym nagraniu w skawińskim komisariacie, ale przyznaje, że nie wszystkie połączenia są nagrywane. W sobotę pani Maria znowu kilka razy dzwoniła na policję. - Zadzwoniłam z informacją, że go widziałam. Policjanci pytali, czy jestem pewna. Potem usłyszałam, że nie mają kogo wysłać na miejsce – mówi pani Maria, matka pierwszej ofiary nastolatka i dodaje: - On tak samo zginął jak Sylwek. Od razu powiedziałam policji, żeby przyjechali, bo ten człowiek jeszcze kogoś zabije.
Jak zignorowanie jej telefonu tłumaczy policja? - Policjant zdołał ustalić, że pani Maria zgłasza fakt, iż na ulicy przebywa, jak to określiła zabójca jej syna. Policjant nie znał tej sprawy i nie przyjął tego zgłoszenia. Po trzecim telefonie wysłaliśmy tam patrol – mówi Sebastian Gleń z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. Napastnicy, którzy skatowali pana Jana przebywają w areszcie. Tylko jeden z nich, 18-letni Mateusz S. złożył wyjaśnienia, dwaj pozostali nie przyznają się do popełnienia tego czynu. Za pobicie ze skutkiem śmiertelnym grozi im kara do dziesięciu lat pozbawienia wolności.