19-letni Mateusz poskarżył się na brutalność policjantów z Kraśnika. A prokurator nie wie, komu wierzyć.
– Syn był cały poobijany. Miał sińce pod oczami, guzy na głowie, zasinienia na skroniach i sine pręgi na plecach – opowiada Aneta Szabata, mama Mateusza.
Tak zapamiętała syna po wypuszczeniu z komendy w Kraśniku. Zaraz potem zaprowadziła go na obdukcję. Lekarz wyliczył, że chłopak ma sińce i otarcia niemal na całym ciele: głowie, rękach, brzuchu, plecach, pośladkach i nogach.
Śledztwo, które toczyło się przez blisko rok w Prokuraturze Rejonowej w Łukowie, dotyczyło interwencji policjantów z Kraśnika podczas dożynek w Zakrzówku, we wrześniu zeszłego roku.
W przypadku Mateusza policjanci interweniowali, bo 19-latek pił piwo w miejscu publicznym. Późniejsze badanie alkomatem pokazało, że ma nieco ponad 0,3 promila. Policjanci kazali mu iść do radiowozu. Chłopak próbował uciekać.
– Żałuję tego, ale poza tym nic nie zrobiłem – opowiada. Jego adwokat twierdzi, że policjanci zastosowali potem niewspółmierną do sytuacji przemoc. Po obezwładnieniu i skuciu kajdankami bili chłopaka pałką, użyli gazu łzawiącego. Potem miało być jeszcze gorzej. Mateusz twierdzi, że został pobity również w radiowozie i w komendzie w Kraśniku.
– Przykuli mnie do kraty i bili, żebym się przyznał do uderzenia policjanta – mówi.
Policjanci tłumaczyli w prokuraturze, że użyli siły, bo Mateusz się wyrywał, zaś w komendzie nikt go nie tknął palcem. Z kolei uczestnicy festynu zeznawali, że Mateusz był spokojny.
– Nie zdołaliśmy wykazać, która z wersji jest prawdziwa. Czy składającego zawiadomienie, czy policjantów – mówi Jolanta Niewęgłowska, prokurator rejonowy w Łukowie.
Prokuratura uznała, że zeznania świadków zarówno jednej, jak i drugiej strony mogą być tendencyjne. Śledztwo zakończyło się umorzeniem z braku dowodów.
Adwokat Mateusza zapowiada, że zaskarży ją do sądu.