Dziennikarz miał prawo krytykować poczynania starosty łęczyńskiego Krzysztofa Niewiadomskiego (PiS) w sprawie fikcyjnego zameldowania u siebie kandydata na radnego – uznał Sąd Okręgowy w Lublinie. – Osoba publiczna musi się liczyć z krytyką w prasie – podkreślono w uzasadnieniu.
Krzysztof Niewiadomski zarzucił reporterowi lokalnego tygodnika Kamilowi Kuligowi naruszenie dóbr osobistych. W pozwie żądał 10 tys. zł na cele charytatywne, a także przeprosin na całej pierwszej stronie "Wspólnoty Łęczyńskiej". Starosta, prominentny działacz PiS w powiecie (był m.in. pełnomocnikiem komitetu wyborczego w 2018 roku), poczuł się urażony artykułami Kuliga na temat głośnej afery meldunkowej. Chodziło o fikcyjne zameldowania przez Niewiadomskiego u siebie w domu znanego bramkarza i byłego reprezentanta Polski Arkadiusza Onyszki. Dzięki temu Onyszko mógł kandydować do rady powiatu. Ale sprawa meldunku wyszła na jaw przy okazji kontroli wywozu śmieci, bo starosta na piśmie poinformował gminę, że nikt taki u niego nie mieszka. Chciał w ten sposób zaoszczędzić 9,50 zł na opłatach za odbiór odpadów. Ostatecznie w tym roku, po zarządzeniu wojewody, Onyszko stracił mandat.
Siedział jak głuchoniemy
W pozwie przeciwko dziennikarzowi Niewiadomski wyliczał cytaty ze "Wspólnoty", które według niego miały przedstawiać go w niekorzystnym świetle i powodować utratę zaufania publicznego. "Siedział na sesji jak głuchoniemy, bo nie ma za grosz honoru". "Niewiadomski wsypał siebie i Onyszkę, aby oszczędzić 9,50 zł miesięcznie". Nie były to jednak sformułowania Kuliga, a opinie wyrażane przez radnych. Mocne słowa pod adresem starosty wypowiadał m.in. były burmistrz Łęcznej, a obecnie radny powiatowy Teodor Kosiarski.
Sąd Okręgowy w Lublinie w czwartkowym wyroku oddalił roszczenia Niewiadomskiego. W ustnym uzasadnieniu sędzia Justyna Janusz-Iwanicka podkreśliła, że Kulig dochował należytej staranności przy zbieraniu informacji do artykułów.
– Sąd, analizując materiał dowodowy, zarówno treść tych artykułów jak i zeznania świadków, uznał, że pozwany (Kulig – red.) zachował należytą staranność – mówiła przewodnicząca składu sędziowskiego. – Działał w interesie publicznym, realizując prawo społeczeństwa do informacji, polegające na tym, że przeciętny obywatel ma prawo dowiedzieć się z artykułu takich informacji, które pozwalają mu na ocenę zachowań osób pełniących funkcje publiczne. W przypadku powoda (Niewiadomskiego – red.) trzeba zwrócić uwagę na utrwalony w orzecznictwie pogląd, że osoba publiczna musi liczyć się z tym, że jej poczynania będą przedmiotem zainteresowania m.in. prasy; musi liczyć się z pewną krytyką w prasie. Dziennikarz ma prawo posługiwać się formą przesady, prowokacji po to, żeby przekaz dotarł do społeczeństwa – podkreśliła sędzia Janusz-Iwanicka. Dodała, że określenia wobec starosty używane przez dziennikarza mieściły się w prawie do ekspresji dozwolonej prasie. – Nie udowodniono, że starosta utracił zaufanie, szacunek – dodała sędzia.
Bo może lepiej nie pisać
Zgodne z nieprawomocnym jeszcze wyrokiem Niewiadomski ma zapłacić Kuligowi 3617 zł tytułem zwrotu kosztów postępowania. Sam dziennikarz nie krył zadowolenia z czwartkowego wyroku. – Całą gamę działań starosty, poczynając od zgłoszeń na policję, do prokuratury, przez zasypywanie redakcji sprostowaniami i w końcu ten pozew odbieram tak, że chodzi o wywołanie efektu mrożącego. To działania mające spowodować, bym zaczął się zastanawiać, że może lepiej nie pisać o tym człowieku, bo on pozywa dziennikarzy.
Z kolei starosta utrzymuje narrację z poprzednich wypowiedzi, twierdząc, że padł ofiarą hejtu. W rozmowie z Dziennikiem zaznaczył, że do czasu zapoznania się z uzasadnieniem nie będzie komentował wyroku. Dodał, że nadal uważa, że jego dobra osobiste zostały naruszone, a jako dowód podał, że on i jego syn mieli otrzymywać groźby pozbawienia wolności. Gdy zapytaliśmy, kto miałby mu grozić, odparł, że to było "drogą elektroniczna" i że na razie tego nie ustalono.