Tak mnie oczernili, prokurator i w gazetach - użalał się w Sądzie Okręgowym w Lublinie Ryszard Z. - Nic nie powiem bez obecności żony. Niech posłucha i sama wyrobi sobie zdanie o moim postępowaniu.
Oskarżony Z., ślusarz z zawodu, mieszkał w Niemcach pod Lublinem. W środowisku przestępczym zasłynął po tym, jak opracował unikalny patent na włamywanie się do luksusowych samochodów. Potem zabrał się za poważniejsze interesy. Kupił kilka beczek bmk - półfabrykatu amfetaminy. Zadłużył się u lichwiarza, przepisał na niego swoją posesję. Wpadł w kłopoty, bo nie mógł znaleźć amatorów na bmk.
W końcu, jak twierdzi prokuratura, ułożył sobie listę osób, które winił za kłopoty. Pierwszą bombę podłożył 18 maja 1998 roku. Kilogramowy ładunek trotylu przytwierdził do podwozia volkswagena golfa zaparkowanego przy ul. Granicznej w Lublinie. Bomba wybuchła nad ranem, gdy kierowca uruchomił silnik. W eksplozji stracił nogę.
Zaraz po podłożeniu bomby Ryszard Z. wyjechał pociągiem do Gdańska. O wybuchu usłyszał w radiu. Znajomemu, który odbierał go z dworca przyznał, że to jego robota. Twierdził, że został przez swą ofiarę oszukany. Bardzo się zmartwił, gdy usłyszał, że przeżyła zamach.
Dokładnie miesiąc później podłożył bombę pod mercedesem należącym do gdańskiego biznesmena. Zginęła córka właściciela auta.
Kolejną bombą Ryszard Z. usiłował zastraszyć swego wierzyciela. Chciał odzyskać przepisaną na niego nieruchomość. Zmusił go do wyjazdu do notariusza. Ładunek wybuchowy trzymał w walizce. W ręku trzymał detonator.
- Tylko straszyłem, że mam bombę - tłumaczył wczoraj Ryszard Z. - Wierzyciel przyjechał mnie zabić.
Kolejna rozprawa w lutym.