Postrzelony 18-letni Robert K. z trudem porusza się o kulach.
– Jak tak patrzę na siebie, to wątpię czy będę mógł kiedyś samodzielnie żyć – mówił przed sądem. – Nawet szklanki wody nie mogę do ręki wziąć.
W czerwcową niedzielę 1999 roku Robert szedł z kolegami na dyskotekę. Weszli na polanę z plantacją malin. Obok na myśliwskiej ambonie siedział Marek R., myśliwy koła łowieckiego Bażant i właściciel plantacji. Był pod wpływem alkoholu. Najpierw krzyknął spier... i wystrzelił w górę ze swojego sztucera. Zaraz potem znowu strzelił. Kula trafiła Roberta K. w brzuch. Myśliwy w sądzie twierdził, że broń wypaliła przypadkowo, gdy zaczął opuszczać ambonę.
Latem ub. roku Marek R. został skazany na dwa i pół roku więzienia za nieostrożne obchodzenie się z bronią i ciężkie zranienie chłopca.
Towarzystwo ubezpieczeniowe, w którym myśliwy był ubezpieczony uważa, że odpowiedzialność finansową za postrzał ponosi tylko Marek R. i nie chce zapłacić poszkodowanemu chłopcu. Tymczasem prawnicy myśliwego chcieliby, żeby roszczenia wypłacił ubezpieczyciel.