Do jednego pacjenta w Bondyrzu karetka jeździ średnio 10 razy w miesiącu, czasem dwa, trzy razy dziennie. Przez kilka lat uzbierało się ponad 30 tys. przejechanych kilometrów. Pacjent cierpi na nerwicę.
- Liczba wezwań i przejechanych kilometrów wzrosła nam ok. 30 procent - przyznaje Ryszard Szeląg, dyrektor stacji pogotowia ratunkowego w Zamościu. Do jednego pacjenta w Bondyrzu (gm. Adamów) karetka jeździ średnio 10 razy w miesiącu, czasem dwa, trzy razy dziennie. Chory cierpi na nerwicę i różne inne schorzenia. Dlaczego ciągle wzywa pogotowie?
- Nasz doktor nic mi nie pomaga. A oni mnie ratują zastrzykami - wyjaśnił nam pacjent, do którego w ostatnich latach pogotowie przejechało ponad 30 tys. km.
- Nie dzwoni do mnie, tylko po karetkę, bo to nie obciąża jego rachunku za telefon komórkowy - podejrzewa Dionizy Czuk, lekarz z Bondyrza. - Pracownicy pogotowia zaczęli przekazywać wezwania lekarzowi rodzinnemu, więc pacjent zaczął dzwonić po godzinach pracy ośrodka zdrowia. I karetki jeżdżą.
Mieszkanka ul. Sadowej w Zamościu złożyła skargę na pracę pogotowia, które 1 września w nocy dwukrotnie odmówiło przyjazdu na jej wezwanie. - Nie mogę spać, bo sąsiad wali w rury - skarżyła się kobieta. Dyspozytor wyjaśnił jej, że to jest zakłócanie ciszy, a nie choroba. Trzeba zadzwonić po policję - poradził. - Proszę pana, ale on już 4 lata wali w rury, a policja jest bezradna.
Podobnych wezwań jest więcej. Dużo jest też wyjazdów, po których lekarz wpisuje rozpoznanie: starość, samotność, złe samopoczucie.
2 września wezwano karetkę do nieprzytomnej kobiety w Skierbieszowie. Pojechała "erka” z pełną obsadą. Zastała śpiącą na trawie, kompletnie pijaną 30-latkę. - To nie pierwszy taki przypadek - powiedziała nam Katarzyna Siemek, dyspozytorka zamojskiego pogotowia. Przypadki wezwań do upojenia alkoholowego zdarzają się nieomal codziennie. - Leży i nie rusza się - tłumaczą dzwoniący po pomoc. Pogotowie zabiera pijaków z ulicy, przekazuje policji. Czasem odwozi do szpitala - tak było niedawno w przypadku 11-letniego, zamroczonego alkoholem chłopca.
- Jeździmy do biegunek, wymiotów, bólu gardła, bolesnej miesiączki albo zapalenia spojówek. Czy to są choroby śmiertelne? - pytają kierowcy karetek w przekonaniu, że pogotowie jest nadużywane. - Przyjmujemy wezwanie do poważnego urazu, bólu w klatce piersiowej albo do wypadku. A na miejscu okazuje się, że to przeziębienie albo ból głowy - wyjaśnia Ewa Lepa, jedna z dyspozytorek stacji pogotowia ratunkowego w Zamościu. Potwierdzają to także książki wezwań.