Władze miast i powiatów lekką ręką dają zgody na wycinkę drzew, a odmów jest zaledwie 0,2 proc. - twierdzi Najwyższa Izba Kontroli. I choć inwestorzy mają w zamian sadzić nowe drzewka, to sadzą byle jakie, byle jak i tak młode, że... można je wyciąć bez pytania o zgodę
Urzędnicy, owszem, chodzili (w blisko 93 proc. przypadków) na wymagane prawem oględziny, ale z ich protokołów niewiele wynika. Na wizję lokalną szli np. ekonomiści albo... informatyk. Tylko w dwóch przypadkach o opinię proszono biegłego. Często nie sporządzano nawet żadnej dokumentacji fotograficznej. Wśród urzędów, które ani razu na takiej wizji lokalnej nie sięgnęły po aparat fotograficzny jest kraśnicki magistrat i starostwo.
Urzędnicy przeważnie nie badali, czy drzewo jest cenne, ani nie proponowali zmian w projekcie, które ocaliłyby zieleń.
- W większości prowadzonych postępowań opierano się głównie na dowodach przedłożonych przez inwestorów - czytamy w materiałach NIK.
Efekty? Pozwolenie na wycinkę 24 817 drzew i odmowa w przypadku... 59. - Samorządowcy przedkładali interesy inwestorów ponad interes społeczny, jakim jest ochrona przyrody - wytyka izba.
Zwykle inwestorzy dostający zezwolenie zostają też zobowiązani, by w zamian posadzić nowe drzewa w ramach tzw. nasadzeń kompensacyjnych. - W większości miast i powiatów obowiązywała zasada "jedno za jedno” - pisze NIK.
Ale zupełnie inne proporcje stosował Urząd Miasta w Tomaszowie Lubelskim, gdzie kompensacja (w latach 2010-14) wyniosła zaledwie 55 proc. Bardziej obrazowo? Zgadzając się na wycięcie blisko 3 tys. drzew tomaszowscy urzędnicy polecili posadzić nieco ponad 1600 nowych. Dla porównania w Lublinie (miasto nie było objęte kontrolą NIK) w ubiegłym roku na zgodę na wycięcie 4652 drzew przypadał nakaz posadzenia 6300 nowych.
Kontrolerzy ustalili również, że nawet tam, gdzie nakazywano nowe nasadzenia, przyroda niewiele na tym korzystała. Inwestorzy kupowali słabe, niskiej jakości sadzonki, a potem pozostawiali je samym sobie. Młode drzewka często obumierały. Jak podkreśla Najwyższa Izba Kontroli prawo nie określa wymogów wobec takich sadzonek: ani co do gatunku, ani choćby wieku. A to pozwala sięgać po sadzonki tak młode, że można je potem... usunąć bez zezwolenia, które konieczne jest dopiero w przypadku drzew starszych niż 10-letnie.
Samorządy w ramach rekompensaty mogły też naliczać opłaty za wycięte drzewa. W 65 proc. przypadków w ogóle tego nie robiły. A tam, gdzie opłaty były stosowane, do kas wpływało w praktyce tylko 5 proc. naliczonych kwot. Dlaczego? Opłaty często były umarzane, jeśli inwestor posadzi nowe drzewka, które przetrwają trzy lata (po takie rozwiązanie sięga m.in. Lublin). W Kraśniku, w 10 sprawach burmistrz umorzył opłatę po upływie trzech lat od wydania zezwolenia, a nie od zastępczych nasadzeń.