10-godzinna sesja z kilkoma krótkimi przerwami, to dla radnych Biłgoraja żaden wyczyn. Bywało już, że obradowali po kilkanaście godzin, do później nocy. Sił do dyskusji dodaje im obecność kamer.
– Z całą pewnością obecność kamer pobudza członków rady do wzmożonej aktywności – przyznaje Zbigniew Kita. Twierdzi jednak, że wpływu na czas trwania obrad nie ma. – Mogę dyscyplinować kolegów do skracania wypowiedzi, prosić, by zabierali głos w kwestiach merytorycznych i tyle.
– Zwyczajem naszej rady jest jednak to, że w trakcie sesji przewraca się do góry nogami uchwały, wcześniej już pozytywnie zaopiniowane przez odpowiednie komisje – mówi Janusz Rosłan, burmistrz Biłgoraja.
– Nie może być inaczej. Ja zaufanie do członków komisji mam, ale do ich merytorycznych kompetencji już nie. Dlatego czasem sam, już na sesji, wprowadzam poprawki do uchwał – tłumaczy Kita.
Przyznaje, że kilkugodzinne obrady potrafią zmęczyć, ale zapewnia, że dla dobra sprawy jest w stanie taki maraton przetrzymać. Podobnie zresztą jak Stefan Oleszczak, wieloletni burmistrz miasta, a obecnie jeden z zastępców Kity. Kiedy przedwczoraj, już po 21, ktoś zaproponował, by zrezygnować z wygłaszania interpelacji i przekazać je burmistrzowi na piśmie, Oleszczak chwycił za mikrofon i dziarsko stwierdził: – Ja mam jeszcze sporo sił. Jeśli jednak ktoś z kolegów jest zmęczony, może wyjść.
Znaczna część radnych skwapliwie skorzystała z tej propozycji. Zostali ci, którym najbardziej zależało, by jednak jeszcze raz publicznie wystąpić. RM kończyła obrady w składzie sześcioosobowym. Dlatego mieszkaniec miasta, który w tzw. sprawach różnych, czyli ostatnim punkcie sesji zamierzał zainteresować radnych swoim problemem, zrezygnował.
Czy nie warto byłoby, dla usprawnienia pracy, zrezygnować z obecności kamer?
– Nie ma mowy – ucina Kita. – Te relacje mamy już od dziesięciu lat. Ludzie się do nich przyzwyczaili.
– Już teraz mówi się, że naszą telewizją kieruje „niewidzialna ręka”, jestem oskarżany o cenzurę. Gdybym nie wpuścił kamer, wywołałbym burzę – tłumaczy Rosłan.