Urządzenie kosztuje tyle co bardzo dobry samochód. Ale pieniądze warto było wydać. Mężczyzna ze Świdnika i dziewczyna z Rzeszowa, którym wszczepiono wczoraj elektroniczne implanty, będą słyszeć.
Osobom ze średnim ubytkiem słuchu wystarczy aparat słuchowy. Taki kosztuje 1-3 tys. zł. Implant jest znacznie droższy - trzeba na niego wydać 60-70 tys. zł. Urządzenie składa się z części zakładanej za ucho, czyli procesora mowy z niewielkim mikrofonem zbierającego dźwięki. I wewnętrznej, czyli implantu, który przetwarza dźwięki i pobudza nerwy słuchowe w ślimaku. Impulsy wędrują do mózgu, który odbiera informację, powodując, że człowiek słyszy. Sam zabieg wszczepienia trwa 2-3 godziny. Wymaga olbrzymiej precyzji i sprawności. Dopiero miesiąc po operacji reguluje się w urządzeniu głośność słyszenia. I dopiero wtedy zaczyna się długa rehabilitacja, ćwiczenia z logopedą i nauka mówienia.
Lubelska klinika do wczorajszych operacji szykowała się od miesięcy. Zgromadziła niezbędny sprzęt, w tym mikroskop operacyjny za kilkaset tysięcy i specjalistyczne wiertarki za 100 tys. zł. Ma też fachową kadrę, która szkoliła się w kraju i za granicą.
Do pełni szczęścia brakuje jednak pieniędzy. Wczorajsze zabiegi sfinansował Narodowy Fundusz Zdrowia. Pieniędzy wystarczy może jeszcze na jeden taki zabieg w tym roku. I na tym koniec. No chyba że ktoś za własne pieniądze kupi implant, a wtedy NFZ pokryje koszty operacji i rehabilitacji. - Centrala dała pieniądze z rezerwy. Ale, niestety, nie dała nam, bo my do tej pory takich operacji nie robiliśmy - mówi Tomasz Kwiatkowski, zastępca dyr. ds. medycznych NFZ w Lublinie.