Przyłapany przez lekarza na gorącym uczynku złodziej wyskoczył przez szpitalne okno. Szybko wrócił do tego samego szpitala, bo złamał rękę, nogę i biodro.
- Co pan tu robi? - spytał ginekolog.
- Przyszedłem pana okraść - bezczelnie odpowiedział intruz, przyłapany na grzebaniu w szafce doktora.
- To ja wezwę policję! - zapowiedział lekarz i zamknął drzwi na klucz. Złodziej znalazł się w pułapce, a wyjście było tylko jedno - okno.
Rabuś wdrapał się na stolik, ze stolika na parapet i nie myśląc długo dał susa na zewnątrz. Nie spodziewał się, że od wolności dzieli go 9-metrowa przepaść. Bo choć okno było zaledwie na pierwszym piętrze, to piętro zbudowano nad wysokim parterem.
Podczas upadku na betonowy parking 25-latek złamał sobie prawą rękę, biodro i zmiażdżył staw skokowy. Cierpiał, ale nadbiegającego ginekologa powitał słowami: I tak pana kiedyś okradnę!
Rannego złodzieja karetka przewiozła… wokół szpitalnego budynku do izby przyjęć. Stamtąd trafił na trzecie piętro, na oddział urazowo-ortopedyczny. Kiedy wczoraj usiłowaliśmy porozmawiać z pechowcem, pielęgniarki broniły do niego dostępu.
- Śpi. Nie można zakłócać mu odpoczynku - tłumaczyła dyżurna.
- I tak spotkała go lekka kara - komentowała na gorąco jedna z lekarek. - Tym bardziej że za jego leczenie, a potem pewnie za rentę, zapłaci społeczeństwo - mówiła z gorzkim uśmiechem.
Lekarze przyznają, że szpital jest słabo chroniony przed złodziejami. - Rodziny pacjentów mogą ich odwiedzać niemal przez całą dobę. Szpital jest otwarty. Skutek jest taki, że korzystają z tego także złodzieje i już kilkakrotnie byliśmy okradani - mówi dr Andrzej Kisiel, ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego. - Niedawno rabuś skradł pacjentkom radio.
Mariusz S. był już notowany. - Kiedy wyjdzie ze szpitala, odpowie za usiłowanie kradzieży. Grozi mu do 5 lat więzienia - mówi Cezary Grochowski z bialskiej policji.
Dariusz Oleński, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego, powiedział nam, że zbada, czy strażnicy ochrony nie popełnili w niedzielę błędu.