Markuszów to miejscowośc, w której nie żyje się od weekendu do weekendu tylko marzy o... poniedziałku. Gwarne, tłoczne i obfite targi odbywają się tu zgodnie z XVII-wieczną tradycją. To sam Jan III Sobieski, który był jednym z właścicieli Markuszowa, nadał miejscowości przywilej odbywania sześciu trwających po trzy dni jarmarków rocznie.
Bliżej centrum "mydło i powidło”. Gospodynie sprawdzają kaszę, której szczyptę biorą między palce i rozcierają, ktoś mierzy zimowe botki na rozłożonej na ziemi tekturze, kobiety każą sobie rozkładać firanki, bo idą święta i jest okazja - trzeba kupić. W ofercie są psy, zegarki, kolorowe szczypki po 50 groszy...
Po prostu wszystko.
Starszy człowiek w zielonym szynelu sprzedaje wiklinowe kosze po 15 złotych i miotły po
4 złote.
- Jestem z Pachnowoli, byłem tu już o 4 rano - śmieje się. - Że ciemno? No, jak się chce zarobić, to trzeba być wcześnie. Kto rano wstaje... - cytuje znane porzekadło.
Tłok, gwar i targowanie cichną około 10 rano. W południe już tylko fruwają papiery, "szperacze” zbierają tektury po opakowaniach. Do następnego poniedziałku...