Nie mieli czasu żeby się bać. Liczyły się sekundy. W nocy
z czwartku na piątek policjanci uratowali życie dzieciom uchodźców. Mówią, że to ich obowiązek
- Wybiliśmy okno - mówi Ł. Walo. - W środku, tuż przy nim, stała mała dziewczynka. Szybko ją wyciągnęliśmy. Była przerażona.
Policjanci weszli do środka. Nic nie było widać. - Nie mogliśmy się rozdzielić, bo w każdej chwili jeden z nas mógł zasłabnąć - mówią. Kanirzkę wypatrzyli na łóżku. Spał przykryty kołdrą. Nic nie słyszał. Obudzony zaczął głośno płakać. Szybko znalazł się w bezpiecznych rękach. Wrócili po najstarszego. - Baliśmy się, że nie damy rady - mówią funkcjonariusze. Nie było czym oddychać. 14-latka znaleźli siedzącego na krześle. Był w szoku. Nie chciał wyjść. - Musieliśmy go siłą wypchnąć przez okno.
Sierż. Borychowski słaniał się na nogach. Trafił do szpitala z objawami zaczadzenia. Dzisiaj prawdopodobnie wróci do domu.
Pogorzelców umieszczono w domu pomocy społecznej. W Polsce są od 9 miesięcy. Uciekli przed talibami. Starają się o status uchodźcy. Dom w Łukowie wynajmowali. Żałują pieniędzy, które spłonęły. Twierdzą, że mieli 2 tysiące dolarów. Nie wiedzieli, że ich wybawiciel o mało nie przypłacił życiem akcji ratowniczej. Przy łóżku T. Borychowskiego pojawili się około godz. 13. Nasim Amiri, głowa rodziny, przyszedł podziękować policjantowi z najmłodszym synem. Wizytę w szpitalu złożył również insp. Henryk Rudnik, z-ca komendanta wojewódzkiego policji w Lublinie i burmistrz Łukowa. Policjanci dostaną nagrodę.
- Jestem dumny z moich funkcjonariuszy - mówi podinsp. Józef Duszyński, z-ca komendanta powiatowego policji w Łukowie. - Nie zapomnieli o złożonej przysiędze.
Przyczyną pożaru było najprawdopodobniej zwarcie instalacji elektrycznej.
To nie pierwszy przypadek, kiedy policjanci z Łukowa uratowali życie człowiekowi. Przed rokiem funkcjonariusz z "drogówki” reanimował ofiarę wypadku. W 2000 roku inny policjant wyciągnął z płonącego mieszkania mężczyznę. •