Rozpoczął się proces Artura Habzy, byłego dyrektora z lubelskiego Urzędu Marszałkowskiego. Urzędnik miał przekroczyć swoje uprawnienia i polecić fabrykowanie dokumentacji. Dzisiaj odpiera wszelkie zarzuty i zamierza walczyć przed sądem o uniewinnienie.
Sprawę rozstrzygnie Sąd Rejonowy Lublin-Zachód. W środę, na ławie oskarżonych obok Artura Habzy zasiadły również jego byłe podwładne. Śledczy dowodzą, że na polecenie przełożonego poświadczyły one nieprawdę w dokumentach.
- Przyznaję się. Kiedy w urzędzie była kontrola CBA, przepisałam kartę oceny firmy (uczestnika wyjazdu – red.). Była to lekkomyślna decyzja. Żałuję. Nie zdawałam sobie sprawy z konsekwencji – wyjaśniła w sądzie Justyna K. – Zrobiłam to, bo padło stwierdzenie dyrektora Habzy, że to on odpowiada za stan dokumentacji.
Druga z oskarżonych również przyznała się do zarzutu.
- Tego dnia przyszłam dostarczyć zwolnienie lekarskie. Współpracownicy powiedzieli mi, że jest karta oceny do ponownego podpisania. Lekkomyślnie to zrobiłam – przyznała Aleksandra B.
Obie kobiety złożyły wniosek o warunkowe umorzenie sprawy. Wobec braku sprzeciwu prokuratury, sąd wyłączył wątek dotyczący urzędniczek do odrębnego postępowania. Dzięki temu panie mogą zostać uznane za winne, ale unikną kary.
Sam Artur Habza nie przyznaje się do winy. Zarzuty pod jego adresem to efekt kontroli, jaką w 2016 r. rozpoczęło w urzędzie Centralne Biuro Antykorupcyjne. Agenci sprawdzali m.in. dokumentację wyjazdów zagranicznych przedsiębiorców, które dofinansowała Unia Europejska.
W kwietniu 2015 r. urząd organizował nabór na misję gospodarczą do Uzbekistanu. Zgłosiła się m.in. lubelska firma G. Bez problemów przeszła całą procedurę i została zakwalifikowana. Wyjazd jednak, z przyczyn technicznych, przeniesiono na jesień 2015 r. Wiązało się to z koniecznością przeprowadzenia ponownego naboru. Firma G. zgłosiła się ponownie. Na załączniku do aplikacji brakowało jednak podpisu przedstawiciela spółki. Zgodnie z regulaminem, eliminowało to wniosek z dalszej oceny merytorycznej. Komisja odrzuciła aplikację.
Kiedy wyniki naboru opublikowano w sieci, prezes spółki interweniowała wówczas u Artura Habzy – dowodzą śledczy. Po telefonicznej „reklamacji” dyrektor rozszerzył listę firm do dziewięciu. Przepisy dawały mu taką możliwość. W sieci opublikowano nową listę, na której była już spółka G.
Kiedy rok później w urzędzie zjawiło się CBA okazało się, że w dokumentacji wyjazdu do Uzbekistanu brakuje załącznika z wymaganym podpisem. Śledczy ustalili, że Artur Habza spotkał się wtedy z członkami komisji kwalifikacyjnej. Polecił Justynie K. i Aleksandrze B. „wytworzenie i podpisanie załącznika poprzez antydatowanie”. Biegły ocenił później, że podpis przedstawiciela G. został podrobiony. Do dokumentacji dołączono rzekomo podpisany w terminie załącznik.
Podczas rozprawy Artur Habza odmówił składania wyjaśnień. Potwierdził jedynie swoje wyjaśnienia ze śledztwa. Tłumaczył wtedy , że tylko zwiększył liczbę uczestników wyjazdu, do czego miał prawo. Urząd nic nie stracił (11,5 tys. zł za przelot i hotel dla przedstawiciela G.), bo gdyby firma nie wyjechała, pieniądze z dotacji należałoby zwrócić.
- Uzyskałem od podwładnych informację, że wszystko z firmą G. zostało wyjaśnione. Po konsultacji z radcą prawnym podjąłem więc decyzję o zwiększeniu liczby uczestników wyjazdu – wyjaśniał Artur Habza.
Byłemu dyrektorowi grozi do 5 lat więzienia.