Sale są pełne chorych. W jednej trwa lekcja chemii. 13-letni Marek zapisuje w zeszycie polecenia nauczyciela. Czerwona zawartość kroplówki, do której podłączony jest chłopiec spływa w jego żyły. Nastolatek jest w trakcie chemioterapii
Marek jest w szpitalu od maja: - Nauka idzie mi całkiem dobrze - jego bladą buzię rozświetla uśmiech.
W następnej sali mały Łukasz leży na łóżku, a obok siedzi jego tata. Łukasz patrzy na tatę, a tata patrzy na Łukasza. - Choroba zaczęła się nagle - mężczyzna odrywa spojrzenie od syna. - To chłoniak, czyli nowotwór węzłów chłonnych.
Od sierpnia Łukasz jest w klinice. Ma 3 lata, a wie, że jest chory. Że musi się leczyć. Że wyzdrowieje. Że wróci do domu. - To świetny chłopak - z dumą i wzruszeniem mówi tata. - Podobnie, jak i inne dzieci choroba bardzo go hartuje.
Leczenie kosztuje 100 tys. zł
Mama pomyślała, że to tylko anemia. Ale to było coś gorszego. - Ostra białaczka limfoblastyczna - mama powtarza to, co usłyszała od lekarzy. - Profesor mówi, że jest wyleczalna.
Trzeba jednak wziąć wiele cykli chemioterapii. Tomek bierze drugi. - Bardzo rozpaczałam, ale lekarze powiedzieli, żeby się cieszyć, bo wyniki są lepsze - mówi kobieta.
Aby leczenie przyniosło efekt, trzeba przestrzegać ściśle określonych standardów leczenia. - Precyzyjnie wylicza się dawki leków - objaśnia prof. Jerzy Kowalczyk, kierujący kliniką. - Nie można na niczym oszczędzać.
Wyleczenie jednego dziecka kosztuje ok. 100 tys. zł. - Sama chemioterapia to ok. 6,5 tys. zł - oblicza profesor. - Niezbędne leczenie wspomagające, bez którego dziecko nie przeżyłoby, to kolejne ok. 45 tys. zł. Diagnostyka 20 tys. zł. I jeszcze płace dla kadry.
Razem 100 tys. zł. - A nam brakuje pieniędzy - profesor rozkłada ręce. - Lubelska kasa chorych daje o wiele mniej niż inne ośrodki w Polsce. Być może rodzice dzieci będą zmuszeni do szukania sponsorów i pokrywania kosztów terapii. Kasa chorych, do której zwracałem się o pomoc mówi, że ich nie ma.
Gdyby faktycznie przyszło do płacenia, mama Tomka nie mogłaby zapłacić, bo ma 560 zł renty.
Moje dziecko wróciło do zdrowia
Na dowód wyciąga rękę w kierunku otwartych drzwi. - O! To bardzo interesująca pacjentka - woła radośnie na widok 17-letniej Reni, która kończy leczenie. - Możecie teraz ponarzekać - wchodzi i zachęca do rozmowy dziewczynę oraz jej mamę. - Wyłącznie na cierpienie. Nigdy na szpital. Opieka wspaniała - mamie szklą się łzy w oczach.
Renia jest w klinice rok. - Wcześniej wszystko było dobrze - trochę zdenerwowana poprawia się na łóżku. - Chodziłam do szkoły, spotykałam się z przyjaciółmi.
Zachorowała nagle. Mama opowiada, że córce powiększyły się węzły chłonne. - Myślałam, że to świnka. Badania krwi wykazały, że białaczka. Jedne święta w szpitalu, drugie w szpitalu - wspomina z trudem. - Jedyny ratunek. Przeszczep szpiku.
Spogląda na profesora. - Pan jest dobrym człowiekiem - dziękuje. - Chyba raczej złym - żartuje on. - Kasa chorych twierdzi, że jestem draniem, bo chcę pieniędzy. - Ale ja bym pana po rękach całowała. Moje dziecko wróciło do zdrowia. Jestem szczęśliwa.
Prof. Jerzy Kowalczyk - kierownik Kliniki Hematologii i Onkologii DSK
Anna Józefczuk-Majewska - rzecznik prasowy LRKCh
w oddziale onkologicznym dla dzieci w łódzkiej kasie chorych wynosi 2,4 tys. zł, a w podlaskiej 3,6-3,8 tys. zł. Sugestia o tym, że rodzice będą zmuszeni finansować leczenie jest nie do przyjęcia i takie zagrożenie nie może zaistnieć. LRKCh inspirowana przez prof. Kowalczyka podjęła prace nad stworzeniem programu leczenia wspomagającego stosowanego w chemioterapii, jednak sytuacja finansowa nie pozwala na jego wdrożenie