Co najmniej trzy miesiące trzeba czekać na decyzję Urzędu Miasta, bez której nie można starać się o pozwolenie na budowę. Chociaż prawo nakazuje wydanie decyzji w ciągu miesiąca. Powód? W magistracie pracuje tylko jedna osoba uprawniona do podpisania takiego dokumentu.
Żeby zacząć budowę, trzeba mieć pozwolenie od miasta. Nie każdy może je łatwo zdobyć. Wszystko zależy od miejsca prowadzenia robót. A dokładniej od tego, czy dana nieruchomość leży na terenie posiadającym ważny plan zagospodarowania przestrzennego. Co to takiego? To dokument określający przeznaczenie terenu. Ale spora część Lublina nadal nie ma takiego planu. I o tym, co można, a czego nie można w danym miejscu budować, decydują urzędnicy wydając dokument zwany w skrócie WZZiT. I dopiero mając w garści taką decyzję, można starać się o pozwolenie na budowę.
W czym problem? W tym, że w lubelskim Urzędzie Miasta opracowanie takiego dokumentu spoczywa na... jednej urzędniczce. Bo tylko ona należy do lokalnej izby architektów lub urbanistów. A taka osoba jest niezbędna do prac nad WZZiT.
Efekty? Na dokument trzeba czekać co najmniej trzy miesiące. To i tak optymistyczny wariant. – Nie jesteśmy w stanie dotrzymać terminów określonych w kodeksie postępowania administracyjnego – przyznaje Arkadiusz Mroczek, dyrektor Wydziału Architektury i Administracji Budowlanej w lubelskim Urzędzie Miasta.
Sterty papierów rosną od połowy grudnia. Wtedy zmarł drugi urzędnik z odpowiednimi uprawnieniami, zastępca dyrektora wydziału. I choć minęły już dwa miesiące, Ratusz do tej pory nie znalazł nowego pracownika, który mógłby się tym zająć. Bo nie ma chętnych. – Wynagrodzenie w Ratuszu nie jest atrakcyjne dla projektantów, którzy mogą zarabiać lepsze pieniądze w innych miejscach – przyznaje Mroczek. Ile może zaproponować pracownikowi? Około 3 tysięcy złotych brutto. •