50 dni zaległego urlopu uzbierał prezydent Lublina Andrzej Pruszkowski. Do końca kadencji nie zdąży go wykorzystać. Dlatego na odchodne dostanie dodatkowo ponad 20 tysięcy złotych brutto ekwiwalentu.
Ale całości wykorzystać nie zdąży. Policzyliśmy. Do urlopu nie wlicza się sobót, niedziel i świąt. Gdyby prezydent wziął wolne od jutra i chciał wykorzystać wszystkie zaległości, do pracy wróciłby dopiero w lutym. Ale tego dnia na stanowisku już nie doczeka.
- Nowy prezydent obejmie funkcję z dniem złożenia ślubowania na sesji Rady Miasta po oficjalnym ogłoszeniu wyniku wyborów na prezydenta - mówi Krzysztof Lorentz z Krajowego Biura Wyborczego. - Taka sesja musi zostać zwołana w ciągu siedmiu dni od ogłoszenia wyniku wyborów - dodaje Jacek Zarębski, dyrektor Biura Rady Miasta.
Policzyliśmy. Druga tura wyborów odbędzie się 26 listopada. Wyniki poznamy najprawdopodobniej już dzień później. A nowy prezydent zostanie zaprzysiężony najdalej 4 grudnia.
Za niewykorzystany urlop Pruszkowski dostanie ekwiwalent pieniężny. Jak duży? W Ratuszu liczą już drugi dzień. Wiadomo, że będzie to co najmniej 23 tys. złotych brutto.
Teoretycznie prezydenta można wysłać na przymusowy urlop. Takie prawo ma Rada Miasta. Ale z niego nie skorzystała. Swoją niechęć do urlopu prezydent tłumaczy natłokiem obowiązków. - Jestem człowiekiem, który stara się być odpowiedzialny - mówi Pruszkowski. I dodaje, że znacznie większe zaległości ma prezydent Chełma, Krzysztof Grabczuk.
Prezydent Lublina wielokrotnie wyjeżdżał w tym roku za granicę. Ale jego urzędnicy zapewniają, że były to wyjazdy służbowe. Jednak w Austrii prowadził szkolenia na zaproszenie Rady Gmin i Regionów Europy. Ratusz podkreślał, że za ten wyjazd płaciła wspomniana organizacja. - Sugerowanie, że w związku z tym załatwi coś dla Lublina, jest niestosowne - obruszał się Tomasz Rakowski, ówczesny rzecznik prezydenta. Mimo że Pruszkowski nic nie musiał załatwiać, urlopu na czas wyjazdu nie wziął.