Na czwartkowej sesji Rady Miasta Lublina radny Roman Szot złożył interpelację, w której zapytał prezydenta Andrzeja Pruszkowskiego, dlaczego starania o utworzenie na terenie dawnej odlewni Lubelskiego Parku Przemysłowego utknęły w martwym punkcie. - Upływa już drugi termin składania wniosków o dofinansowanie z Unii Europejskiej. Proszę o wyjaśnienie przyczyny zaniechań - docieka Szot.
Łakomy kąsek
Znajdujący się w fatalnej kondycji finansowej zakład kupił od skarbu państwa w 1999 roku kielecki Centrostal. Firma zapłaciła za odlewnię 8 milionów złotych, kilka milionów wydała na inwestycje. Ale już pod koniec 1999 roku okazało się, że nie ma szans na uratowanie fabryki i odlewnia znalazła się w stanie likwidacji. Jej pierwszym likwidatorem był, do 2002 r., ostatni prezes "Ursusa” Tomasz Kozar. W 2000 roku powstała spółka Centrozłom, której prawie wszystkie udziały należały do odlewni. Centrozłom zajął się… wyprzedażą majątku dawnego socjalistycznego molocha. We władzach spółki (istnieje do dzisiaj) zasiadali m.in. Tomasz Kozar, prorektor UMCS Jan Pomorski (członek rady nadzorczej, wcześniej był też w radzie nadzorczej samej odlewni), znany lubelski adwokat i kolejny likwidator odlewni Tomasz Drozd i Janusz Studenny - człowiek znany w lubelskich kręgach biznesowych, powiązany m.in. z byłym przewodniczącym sejmiku Konradem Rękasem.
Od połowy 2000 roku Centrozłom kupował od odlewni pozyskiwany w fabryce złom. Obie spółki działały pod tym samym adresem, miały tych samych pracowników. Skutek powołania Centrozłomu był jednak taki, że pieniądze za złom z rozbieranej głównej hali zakładu - zamiast trafiać do wierzycieli dawnego molocha - znikały w... Centrozłomie. A zobowiązania dawnego "Ursusa” rosły i liczono je już w dziesiątkach milionów złotych.
Prokurator prześwietli
Działalnością Centrozłomu i kolejnych likwidatorów odlewni (w 2002 roku został nim mecenas Tomasz Drozd) interesuje się prokuratura. Sprawdza m.in., jak to się stało, że sprzedane pod koniec 2000 r., za nieco ponad pół miliona złotych, maszyny do produkcji odlewów po kilkakrotnej odsprzedaży warte były już ponad 12 milionów złotych. Na transakcjach zarobił Centrostal.
Wkrótce kielecka firma (była w fatalnej kondycji finansowej) zaczęła sprzedawać po trochu swoje udziały w odlewni. W 2002 roku ich część kupił prywatny przedsiębiorca Ryszard Grzyb, a w następnym roku właściciel firmy spod Częstochowy Przemysław Sztuczkowski. Obaj zapłacili po 200 tys. zł za 40 proc. udziałów. Zakład miał trzech właścicieli, choć dla nikogo nie było tajemnicą, że dalej rządzi w nim Centrostal.
Park przemysłowy na gruzach
W czasie, kiedy dawna fabryka była powoli rozbierana na złom, jej terenem zainteresowały się władze miasta, uczelnie i szef Lubelskiej Fundacji Rozwoju, prof. Andrzej Kidyba. We wrześniu 2003 roku miasto, LFR i będąca w likwidacji odlewnia podpisały porozumienie w sprawie utworzenia na jej gruzach Lubelskiego Parku Przemysłowego. W porozumieniu czytamy, że park ma "pobudzać lokalną przedsiębiorczość, pozyskiwać inwestorów zewnętrznych, kreować nowe miejsca pracy poprzez zapewnienie korzystnych warunków do prowadzenia działalności gospodarczej”.
Miastu i fundacji udało się przekonać do tego pomysłu Agencję Rozwoju Przemysłu, która była kolejnym sygnatariuszem porozumienia. ARP zaryzykowała najwięcej - dała pieniądze na przygotowanie wstępnych planów całego przedsięwzięcia.
Pomysłodawcy parku chcieli starać się o środki unijne na jego budowę. Mają na to coraz mniej czasu - tegoroczny termin zgłaszania projektów, takich jak park, upłynął 24 lutego br. Być może w tym roku będzie jeszcze jeden nabór - tego na razie nie wiadomo.
Historia odlewni
Początki lubelskiej odlewni żeliwa "Ursus” to wczesne lata 70. W zamysłach planistów miał to być supernowoczesny zakład zaopatrujący w żeliwo państwa bloku komunistycznego. Wybudowaną na powierzchni 12 hektarów halę główną wyposażono w niezwykle drogi sprzęt - budowa pochłonęła z budżetu państwa w sumie około 100 milionów dolarów, z czego trzy czwarte to pożyczka w zachodnich bankach. Pracę w zakładzie miało - w czasach jego świetności, czyli w drugiej połowie lat 80. - ponad 3 tysiące osób. Tych, którzy żyli z odlewni dostarczając surowce, zapewniając transport i obsługę zakładu, trudno policzyć.
Świetność odlewni skończyła się wraz z upadkiem ustroju. Okazało się, że lubelskie żeliwo nie może konkurować na światowych rynkach - jest zbyt drogie. W latach 90. produkcja stawała kilka razy - fabryce wyłączano prąd
za niezapłacone rachunki. Zwalniano ludzi. W 1999 roku władze spółki postawiły zakład w stan likwidacji.
Dlaczego miastu nie udaje się przeforsować koncepcji parku? Kto odpowiada za to, że hala odlewni jest dalej rozbierana na części? Ile pieniędzy za złom wyciągnięto już z upadającego molocha, a ile złomu jeszcze można sprzedać? Czytaj jutro w Dzienniku.