Właściciel hotelu przy głównym dworcu autobusowym w Lublinie płacił państwu grosze za teren, na którym postawił budynek.
Spór idzie o dworcowy hotelik (i ziemię, na której stoi) tuż obok budynku dworca przy al. Tysiąclecia. Hotel postawiła rodzina G. (nie chcą podawać w prasie nazwiska). Grunt dzierżawią od PKS zgodnie z umową z 1994 roku. Zarządca komisaryczny PPKS, który na polecenie wojewody ma uzdrowić podupadającą firmę, postanowił w ubiegłym roku ją rozwiązać. - Umowa była skrajnie niekorzystna dla przedsiębiorstwa - tłumaczy zarządca Jacek Semczuk.
Rodzina G. dzierżawi teren na bardzo korzystnych zasadach. Za 102 mkw., na których stoi hotel, płaci zaledwie 92 zł miesięcznie. Dla porównania, ludzie, którzy handlują na stoiskach stojących na chodniku w pobliżu hotelu wyjmują z portfela 100 zł za jeden metr.
Termin opuszczenia nieruchomości minął, a hotel działa, jak działał. G. chcą za budynek 400 tys. zł.
- Zainwestowaliśmy potężne pieniądze w budowę. W wywózkę błota, utwardzenie gruntu, instalację sanitarną czy przełożenie kilkunastu kabli. Zarządca komisaryczny nie chce nam dać pieniędzy i dlatego poszliśmy do sądu - tłumaczy Antoni G. Pierwsza rozprawa odbyła się kilka dni temu.
- To kwota wzięta z sufitu. Budynek powinien wycenić rzeczoznawca, a na to nie chcą się zgodzić dzierżawcy - mówi Semczuk.
- Zarządca kłamie. Najpierw przystał na rzeczoznawcę, ale potem nas wykiwał - kontruje G.
Sprawa dzierżawy trafiła do prokuratury.
Semczuk ocenił, że ostatni dyrektor PPKS Ryszard Jasiński działał na szkodę interesu publicznego. Zarządca obliczył straty PPKS, wynikające ze złego zarządzania, na 10 mln zł. Po wejściu do firmy podwyższył opłaty za dzierżawę np. blaszaków przy Tysiąclecia.
- Po tylu latach nie pamiętam szczegółów umowy. Przedsiębiorstwo zawarło ich z różnymi dzierżawcami około setki. Pamiętam, że zgodę na budowę hotelu dała jeszcze dyrekcja okręgowa PKS, czyli przed moim przyjściem do przedsiębiorstwa. Stawkę za dzierżawę podnosiłem trochę wyżej niż wskaźnik rocznej inflacji - mówi Ryszard Jasiński.
G. twierdzi, że hotel to nie był wcale złoty interes. - Musieliśmy przy okazji prowadzić bar dworcowy, choć był niedochodowy, a konkurencji w pobliżu przybywało - opowiada.