Po tragicznym wypadku w lubelskim Stock Polska (były Polmos) zawrzało. – Pracujemy za dwie, trzy osoby na jednym stanowisku! – mówią pracownicy. Twierdzą też, że są ofiarami mobbingu.
Ale pracownicy Stock Polska w Lublinie (czyli byłego Polmosu) w rozmowie z dziennikarzami Moje Miasto Lublin wskazują inną przyczynę. – To obóz pracy! Odkąd Anglicy okupują firmę, narzucają nam normę większą niż jest w stanie wykonać maszyna – opowiada pracowniczka, prosząca o anonimowość. – Jedna osoba pracuje na dwóch, trzech stanowiskach naraz.
W maju firma zwolniła ponad połowę załogi. – Jest nas mniej. Wkładanie rąk w maszyny to norma. Tu się myśli tylko o planie, a nie o tym, że może stać się krzywda – dodaje inna pracowniczka, która o tym, co się dzieje w firmie, napisała na portalu www.mmlublin.pl. Kobieta twierdzi, że od roku kierownik stosuje mobbing wobec podwładnych. Pracownicy twierdzą też, że już wcześniej dochodziło do wypadków.
Inne zdanie na ten temat ma Ewan McLean, który w firmie odpowiada za produkcję.
– To pierwszy tak poważny wypadek – mówi. – Dbamy na bieżąco o odpowiedni stan urządzeń, regularnie sprawdzamy ich zabezpieczenia. Inspektorzy pracy zezwolili na używanie maszyny, przy której doszło do tragedii. Szkolimy w zakresie bezpieczeństwa pracy. Zawsze jesteśmy też otwarci na uwagi i komentarze naszych pracowników.
McLean odpiera też zarzuty dotyczące mobbingu. – Nie tolerujemy takich zachowań. Zareagujemy natychmiast na każdy sygnał, także anonimowy.
Inspekcja pracy zaczęła po wypadku kontrolę maszyn. Ma się zakończyć w sierpniu. Inspektorzy zapowiedzieli też, że zajmą się kwestią mobbingu. – Ale jeśli pracownicy nam tego nie potwierdzą, nie będziemy mieć dowodów – mówi Krzysztof Sudoł, zastępca okręgowego inspektora pracy w Lublinie.