Niektóre lubelskie uczelnie wyślą swoich pracowników na przymusowe urlopy lub zamkną wszystko na klucz
Wcześniej aniżeli pieniądze na podwyżki pensji (pisaliśmy o tym we wczorajszym Dzienniku) do lubelskich uczelni dotarły ministerialne "nożyce”. Cięcia wynoszą wprawdzie tylko 1 procent, ale oznacza to brak pieniędzy na kilkudniowe funkcjonowanie szkoły wyższej. Z tego powodu zanosi się na dłuższe niż zazwyczaj świąteczne ferie, nie tylko dla studentów ale także pracowników nauki i administracji.
W Politechnice Lubelskiej już opracowano plan ratunkowy. - Zajęcia dydaktyczne kończymy 20 grudnia i wznawiamy 2 stycznia - mówi prorektor prof. Andrzej Wac-Włodarczyk. - Do pracy przyjdą tylko ci, którzy muszą: służby utrzymania i ochrony, naukowcy dokonujący badań, itp. Pozostali będą z konieczności wypoczywać, w ramach urlopów płatnych, bezpłatnych albo wziętych na poczet przyszłego roku.
W budżecie UMCS zabraknie około miliona zł. - Nie odczują tego studenci korzystający ze stołówek, akademików, czy pobierający stypendia - zapewnia Maciej Grudziński, dyrektor ekonomiczny. - Rozważamy zamknięcie uczelni w okresie świątecznym i Nowego Roku, co dało by nam oszczędności na ogrzewaniu, telefonach i energii.
Halina Drohomirecka z uniwersyteckiego ZNP na razie nie komentuje nieoficjalnych planów wysyłania pracowników na przymusowe urlopy. - Gdy zwróci się do nas rektor, przedstawimy nasze stanowisko.
Akademii Rolniczej zabraknie w kasie około pół miliona. - Najbardziej rozsądnym byłoby zamknięcie uczelni - nie ukrywa dyrektor administracyjny Henryk Bichta.
Wiadomość o cięciach nie dotarła jeszcze do Akademii Medycznej (finansuje ją ministerstwo zdrowia). Spokój panuje także w KUL. - Informacja o cięciach podana została odpowiednio wcześniej. Można więc było rozplanować redukcję wydatków - tłumaczy Agnieszka Bieńkowska, rzecznik prasowy.